Polska coraz bardziej przypomina Zachód. Niestety – to oznacza, że mamy też coraz bardziej „zachodnie” problemy. Na przykład wzrost cen nieruchomości. Żeby mieć klitkę w dużym mieście, musimy teraz przeznaczyć na nią teraz 101 pensji.
Centra miast zarezerwowane dla milionerów, brak perspektyw na własne mieszkanie, szalejące ceny wynajmu – nie to jeszcze nie jest opis polskiego rynku nieruchomości w dużych aglomeracjach. Tak wygląda to w Londynie, Madrycie, Paryżu czy Berlinie.
Wygląda jednak na to, że raczej prędzej niż później podobnie będzie w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu.
Z najnowszych danych Expandera wynika, że aby kupić 50-metrowe mieszkanie w którymś z dużych miast, to trzeba na to przeznaczyć… 101 pensji netto. Tymczasem trzy lata temu było to 95 pensji – wyliczyli specjaliści. Tyczy się to jednak tylko największych aglomeracji – a więc Warszawy, Trójmiasta, Łodzi, Krakowa, Wrocławia oraz Poznania.
Wzrost cen nieruchomości. Taniej już było?
Wiele osób wstrzymuje się zresztą obecnie z kupnem własnych czterech kątów – licząc, że „bańka” się musi wreszcie skończyć. Czy jednak się skończy? Póki co, ceny ciągle szybują w górę.
I tak w III kwartale bieżącego roku ceny mieszkań na rynku wtórym wzrosły średnio o 11 proc. w stosunku do analogicznego okresu w 2017 r. Na rynku pierwotnym wzrost jest jeszcze bardziej wyraźny i wynosi aż 13 proc.
Oczywiście można stwierdzić, że wzrost cen nieruchomości jest nieruchronny – bo przecież rosną również wynagrodzenia. Problem w tym, że średnie wynagrodzenie wzrosło od III kwartału 2017 r. „zaledwie” o 7 proc.
Czy więc można liczyć na to, że ceny nieruchomości jednak przestaną rosnąć? Zdaniem ekspertów z Expandera – w dużych miastach raczej nie. Ale w tych mniej zamożnych regionach, jest to już całkiem prawdopodobne.
W wyludniających się regionach za kilka lat mieszkania będzie można kupić znacznie taniej niż dziś. Chętnych do zakupów będzie bowiem znacznie mniej niż wolnych lokali – uważa Jarosław Sadowski z Expandera.
Kto wie, może więc przyjdzie do nas kolejny trend z Zachodu, czyli wyprowadzka z najzamożniejszych metropolii? To widać już na przykład w Wielkiej Brytanii. Ceny mieszkań w Londynie są już tak absurdalne, że ludzie coraz częściej uciekają do Birmingham czy Manchesteru. Kto wie, może więc wzrost cen nieruchomości to paradoksalnie szansa dla „Polski B”?