Minister finansów Andrzej Domański przedstawił pokrótce założenia realizacji jednej z wyczekiwanych obietnic przedwyborczych. Chodzi o zmiany w podatku Belki. Jeżeli liczyliście na wprowadzenie normalnej kwoty wolnej od podatku w wysokości 100 tys. zł, to raczej się przeliczycie. Zamiast tego będą niepotrzebne kombinacje w postaci specjalnych ulg i mnożników.
Podatek od dochodów kapitałowych drenuje oszczędności Polaków już 22 lata, a dziura budżetowa dalej ma się świetnie
Podatek od dochodów kapitałowych, znany lepiej pod nazwą „podatku Belki”, jest jedną z tych danin, które budzą kontrowersje. Już sam początek stanowił złą wróżbę. W żadnym wypadku nie chodziło o jakąś „sprawiedliwość społeczną”. Podatek Belki wprowadzono w 2002 r. po to, by sprawniej łatać dziurę budżetową. Nie pomogło, bo daninę obejmującą jedynie odsetek od oszczędności z depozytów bankowych rozszerzono dwa lata później o wszelkie możliwe dochody związane z inwestycjami kapitałowymi.
Nic dziwnego, że o tym konkretnym podatku zrobiło się głośno w trakcie kryzysu inflacyjnego. Kiedy Polacy próbowali ratować swoje oszczędności przed inflacją, ich rząd potrącał sobie z tego 19 proc. Dotyczy to nawet sytuacji, gdy obywatel pożycza temu samemu rządowi pieniądze poprzez zakup obligacji skarbowych. Właśnie dlatego zmiany w podatku Belki stały się jedną z obietnic Koalicji Obywatelskiej. Przypomnijmy, co nam dokładnie ta partia obiecywała w konkrecie nr 37 w swoich słynnych „100 konkretach na pierwsze 100 dni rządu”.
Zaproponujemy zniesienie podatku od zysków kapitałowych (podatek Belki) dla oszczędności i inwestycji w tym także na GPW (do 100 tys. zł, powyżej 1 roku).
Warto zwrócić uwagę, że od początku chodziło o 100 tys. zł wartości inwestycji, a nie kwoty zwolnionej z daniny. Całkowite zniesienie podatku Belki również nie wchodziło nigdy w grę.
Teraz minister finansów Andrzej Domański przedstawił w wywiadzie dla Pulsu Biznesu ogólne założenia przygotowywanej reformy, które zreferował portal subiektywnieofinansach.pl. Okazuje się, że… obietnica zostanie spełniona, przynajmniej z pewnego punktu widzenia. Jak się jednak łatwo domyślić, jest pewne „ale”. W tym przypadku chodzi przede wszystkim o to, że kwoty wolnej w nowym podatku od dochodów kapitałowych tak naprawdę nie będzie. Nie bez znaczenia są także pewne konkretne rozwiązania, które z pewnością nie przypadną do gustu inwestorom.
Proponowane zmiany w podatku Belki raczej odbiegają od społecznych oczekiwań, delikatnie rzecz ujmując
Andrzej Domański wprost stwierdził, że będziemy mieć do czynienia jedynie z kwotą wolną de facto. Jak to więc będzie wyglądać? De iure zmiany w podatku Belki wprowadzą specjalną ulgę. Zgadza się to, że w przypadku produktów bankowych obejmie lokaty o okresie zapadalności ponad rok. To się akurat zgadza. Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Ulga w podatku Belki ma się sprowadzać do iloczynu kwoty 100 tys. zł oraz stopy depozytowej lub jej mnożnika.
To nie koniec złych wiadomości, bo zmiany w podatku Belki zakładają także istnienie maksymalnej ulgi podatkowej. Byłaby uzależniona od którejś jeszcze niewybranej stopy procentowej NBP. Mechanizm jest całkiem prosty: naliczanie ulgi będzie możliwe jedynie do wysokości tej stopy. Jeżeli w naszym banku możemy liczyć na wyższe oprocentowanie, to od wszystkiego powyżej progu maksymalnej ulgi zapłacimy nieobniżony podatek.
Stopa maksymalna byłaby ustalana raz na cały rok. W przypadku stabilnego poziomu inflacji to nie problem. Jeżeli jednak w Polsce wybuchłby kolejny kryzys inflacyjny, to inwestorzy traciliby na takim rozwiązaniu. Wystarczy, że Rada Polityki Pieniężnej w ramach oczywistych działań antyinflacyjnych zdecydowałaby się na cykl podwyżek stóp procentowych ponad ustalony wcześniej próg maksymalny. Na osłodę resort finansów proponuje nam jednak także minimalną stopę procentową. Andrzej Domański zapewnia, że nie byłaby niższa niż 2,5 proc., co stanowi aktualny cel inflacyjny NBP.
Warto także wspomnieć o ewidentnym pozytywie. Zmiany w podatku Belki przewidują osobną ulgę z osobnym limitem na instrumenty inwestycyjne, a więc niebędące lokatami. Przykładem mogą być tutaj akcje, obligacje i udziały w funduszach inwestycyjnych. Co ciekawe, nic nie stoi na przeszkodzie, by w obydwu kategoriach stosować różne mnożniki. Rzecz jasna, w przypadku inwestycji poza bankowych nie będzie ograniczenia do tych o okresie trwania powyżej 1 roku.
Opodatkowanie dochodów kapitałowych nie musi być bardzo atrakcyjne, ale nie może być przekombinowane
Trzeba przy tym przyznać, że Andrzej Domański dość jasno przyznaje, dlaczego założenia reformy są, delikatnie rzecz ujmując, mało spektakularne. Sam minister może i by chciał zaproponować Polakom jak najkorzystniejsze mnożniki. Niestety musi brać poprawkę na sytuację budżetową państwa. Nie da się ukryć, że ta po ośmiu latach rządów Zjednoczonej Prawicy jest dość kiepska. Równocześnie jednak w 2023 r. wpływy z podatku Belki wyniosły zaledwie 8,5 mld zł. Nie byłbym sobą, gdybym nie zasugerował, że racjonalizacja odziedziczonego po PiS socjalnego eldorado przyniosłaby dużo większe oszczędności.
Raczej skromna i okrojona ulga, ewidentnie rozmijająca się z oczekiwaniami społecznymi, nie jest jednak tym, co nie podoba mi się w tych propozycjach najbardziej. Szczerze mówiąc, to nie jest dla mnie w tym wszystkim najważniejsze. O wiele większy problem widzę w uleganiu typowej dla poprzedniej władzy skłonności do niepotrzebnego komplikowania rozwiązań podatkowych.
Klasyczna określona kwotowo kwota wolna od podatku byłaby o tyle lepsza, że jest prosta niczym przysłowiowa konstrukcja cepa. Postulowane zmiany w podatku Belki wprowadzają zaś ulgi oparte na mnożnikach z uwzględnieniem zmiennych w postaci określonych stóp procentowych. Co równie ważne: kwota wolna ma to do siebie, że jest stosowana automatycznie. Z ulgami bywa niestety różnie.
Przede wszystkim jednak nowy rząd powinien się skupić z najważniejszym problem, jaki generuje podatek od dochodów kapitałowych w obecnym kształcie. Nie chodzi o to, że wielomilionowe inwestycje są w ogóle opodatkowane. Poważnym błędem jest jednak objęcie tą daniną także oszczędności drobnych ciułaczy, przeciętnych Kowalskich mających odłożone jakieś względnie niewielkie kwoty na lokacie, albo wykupione jakieś obligacje.
Większym graczom podatek Belki tak naprawdę się opłaca, bo opodatkowanie inną daniną zabolałoby ich bardziej. Ci mniejsi tak naprawdę woleliby, gdyby ich skromne zyski z kapitału obłożyć po prostu podatkiem PIT. Brak rozróżnienia sytuacji jednych i drugich inwestorów w założeniach resortu finansów stanowi poważny błąd. Z drugiej strony, zawsze lepsze to niż nic.