Sprawa, która wkrótce znajdzie swój finał w sądzie, przechodzi ludzkie pojęcie. Grupa działaczy Prawa i Sprawiedliwości miała wyprowadzić trzy miliony złotych z Polskiego Czerwonego Krzyża. Pieniędzy nie dostali ubodzy, a darczyńcy nieświadomie napchali politykom kieszenie. Afera PCK przejdzie do historii jako esencja partyjnego skoku na kasę.
Afera PCK – o co w niej chodzi?
Cała historia, którą od początku opisywała „Gazeta Wyborcza”, zaczęła się w 2015 roku we Wrocławiu. Dolnośląski oddział Polskiego Czerwonego Krzyża został obsadzony przez grupę ludzi związanych z Prawem i Sprawiedliwością. Prezesem został radny, zastępcą poseł, a jednym z dyrektorów kolejny radny. Wraz z grupą pracowników PCK wpadli na pomysł jak łatwo zarobić pieniądze. Chodziło o kontenery, do których ludzie wrzucają niepotrzebne im ubrania. W założeniu ich zawartość ma iść na sprzedaż, a dochód ma być przeznaczany na pomoc potrzebującym. W założeniu. Bo w praktyce w dolnośląskim PCK wyglądało to inaczej.
Grupa pracowników założyła bowiem firmę-krzak, która odbierała ubrania z kontenerów, sprzedawała je, a zyskami cała ekipa (z działaczami PiS włącznie) dzieliła się między sobą. Wyszła z tego spora sumka. Początkowo prokuratura zarzucała im wyprowadzenie ponad miliona złotych. Dziś, jak dowiadujemy się z „Gazety Wyborczej”, mowa jest już o aż trzech milionach złotych! Taki rozmach miało okradanie PCK.
Afera PCK – skutki większe niż nam się wydaje
Część pieniędzy wyprowadzonych z Polskiego Czerwonego Krzyża miało posłużyć jednemu z posłów PiS do dofinansowania jego kampanii wyborczej. Pojawił się też wątek jabłek, które – zamiast do potrzebujących – trafiały do… ludzi zaczepianych przez polityków podczas kampanii. W aferze przewija się też nazwisko Anny Zalewskiej, byłej minister edukacji narodowej i ważnej postaci w dolnośląskim PiSie. Nie wiadomo jednak czy prokurator w ogóle ją pofatygował się by ją przesłuchać, mimo że jednym z bohaterów afery jest prawa ręka Zalewskiej.
To będzie bardzo interesujący proces. Rzadko kiedy ma się okazję widzieć na ławie oskarżonych umocowanych politycznie ludzi, którzy mieli dopuścić się tak zuchwałego przestępstwa. I nawet jeśli wyprowadzone pieniądze uda się kiedyś odzyskać, to straty jakie wywołała afera PCK są większe i bardziej trwałe. Wiele ludzi straciło bowiem zaufanie do Polskiego Czerwonego Krzyża i do zbiórek prowadzonych w kontenerach. Dziś nie wiadomo dokąd trafiają oddane w dobrej wierze ubrania, kto je spienięża i kto na tym zarabia. Ja sam przestałem z nich korzystać i zacząłem przekazywać niepotrzebne mi już swetry czy kurtki bezpośrednio do noclegowni (pomoc bezdomnym przynajmniej odbywa się bez pośredników). Właśnie dlatego, że usłyszałem o wyczynach działaczy PiS z Dolnego Śląska.
Afera PCK – esencja politycznego skoku na kasę
Każda władza, po wygranych wyborach, robi zwykle to samo. Zarządy i rady nadzorcze w spółkach Skarbu Państwa automatycznie obsadza swoimi ludźmi. Spłaca zobowiązania poczynione podczas kampanii i często ignoruje konieczność zatrudnienia na dane stanowiska najlepszych fachowców. Słynną zasadę TKM – Teraz K**** My – Prawo i Sprawiedliwość opanowało jednak do perfekcji. Skok działaczy tej partii na partyjne stołki był bezprecedensowo obfity. I oczywiście możemy się pogodzić z tym, że tak już po prostu jest. Ale z ograbieniem Polskiego Czerwonego Krzyża pogodzić się, tak po ludzku, po prostu nie mogę.