Niewypłacalność naszego państwa do niedawna wydawała się czymś absolutnie niemożliwym. Teraz jednak bankructwo Polski stało się dość nośnym tematem. Wszystko przez rządzących, którzy przygotowali niedawno projekt przepisów na wszelki wypadek. Co się stanie, jeśli czarny scenariusz stanie się faktem?
Rządzący przestraszyli Polaków przygotowując się na wypadek niewypłacalności państwa
Bankructwo Polski do niedawna było czymś absolutnie niemożliwym. Jeszcze kilka lat temu mieliśmy przecież znakomitą koniunkturę gospodarczą. I to nawet bez kpiarskiego przytaczania budowy polskiego państwa dobrobytu przez obecną władzę. Teraz jednak rządzący w projekcie ustawy budżetowej zawarli specjalne przepisy na wypadek, gdyby naszemu krajowi przydarzyła się niewypłacalność. Nie ma się co dziwić, że taki stan rzeczy zelektryzował opinię publiczną. Nawet Odro Iuris na swojej stronie internetowej opublikowało analizę o wiele mówiącym tytule: „Czy szykujemy się na bankructwo?”.
Odpowiedź na tak postawione pytanie brzmi: „to skomplikowane”. Wszystko wskazuje na to, że mamy poważne problemy gospodarcze. Borykamy się z kryzysem inflacyjnym, światowa koniunktura wpływa niekorzystnie na kondycję naszej gospodarki, do tego dochodzą problemy z nośnikami energii i ryzyko utraty unijnych funduszy. Zaklinanie rzeczywistości na potrzeby polityczne to jedno, przygotowania na wszelki wypadek to drugie.
Dlatego właśnie rządzący przygotowali rozwiązanie, w myśl którego premier będzie mógł jednoosobowo zdecydować o przekazaniu rezerw celowych na obsługę zadłużenia państwa. Oczywiście taką specjalną rezerwę należałoby najpierw utworzyć, co również znalazło się w projektowanych przepisach. Minister właściwy do spraw finansów publicznych na wniosek premiera przeniesie do niej kwoty wydatków zablokowanych na podstawie art. 177 ustawy o finansach publicznych. Zmiany zlikwidują także limity wysokości rezerw celowych. Słowem: rząd przygotowuje sobie finansową poduszkę do wykorzystania w razie pojawienia się problemów z obsługą zadłużenia.
Jak tego typu nadzwyczajne środki tłumaczą rządzący? Odpowiedź Ministerstwa Finansów opublikowało Radio ZET.
Koszty obsługi długu Skarbu Państwa są uzależnione od wielu czynników, w tym głównie związanych z sytuacją rynkową (poziom stóp procentowych i kursu walutowego), sytuacją budżetową (poziom potrzeb pożyczkowych budżetu państwa i ich rozkład w czasie) i w efekcie od realizowanego procesu finansowania potrzeb pożyczkowych budżetu państwa i zarządzania długiem Skarbu Państwa w ramach przyjętej strategii (struktura sprzedaży długu, operacje zarządzania długiem, w tym odkupy długu).
Może nie będzie tak źle? Zadłużenie naszego kraju wciąż jest poniżej unijnej średniej
Słowo „dług” stanowi klucz do zrozumienia, czym właściwie byłoby bankructwo Polski. Państwo może w końcu liczyć na stały dopływ środków będących rozmaitymi przychodami budżetu państwa. Równocześnie każdy kraj stale wydaje pieniądze na realizację swoich podstawowych zadań oraz wszelkiej maści zachcianki rządzących. Pikanterii sprawie dodaje to, że spora część państwowych środków funkcjonuje poza budżetem państwa.
Lubimy przypominać na łamach Bezprawnika wyliczenia Forum Obywatelskiego Rozwoju, że rzeczywisty przyszłoroczny deficyt wyniesie 206 mld zł, a ten deklarowany to raptem 65 mld. Obecny rząd do mistrzostwa opanował wypychanie wydatków poza nominalny budżet, między innymi za pomocą Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskiego Funduszu Rozwoju. Środki te są wydawane praktycznie poza wszelką kontrolą. Sam jednak fakt podejrzanie dużych wydatków nie przesądza jeszcze o niewypłacalności państwa. O tej możemy mówić w jednym bardzo konkretnym momencie.
Bankructwo Polski nastąpi wówczas, gdy rządzący nie będą w stanie spłacać terminowo zaciągniętego zadłużenia. Czy rzeczywiście nam to grozi? Niekoniecznie. Owszem, polskie obligacje są coraz mniej warte, a więc coraz wyżej oprocentowane. Koszty obsługi długu w 2023 r. wzrosną do prawie 70 mld zł, czyli prawie dwukrotnie. Równocześnie jednym z ważniejszych czynników prowadzących do problemów z długiem jest wysoka inflacja połączona z niespójną polityką fiskalną.
Warto jednak zwrócić uwagę na przywoływaną już analizę Ordo Iuris. Wynika z niej, że poziom długu sektora instytucji rządowych i samorządowych wciąż nie przekracza europejskiej średniej. Mowa przy tym o dużo bardziej wiarygodnym unijnym sposobie obliczania zadłużenia państwa, w przeciwieństwie do krajowych sztuczek księgowych. Wniosek z tego płynie taki, że bankructwo Polski wciąż pozostaje scenariuszem tyleż czarnym, co raczej hipotetycznym. Pod warunkiem oczywiście, że nie czeka nas w najbliższym czasie załamanie finansów państwa.
Bankructwo Polski wciąż dość skutecznie powstrzymuje konstytucyjna reguła wydatkowa
Niewypłacalność państwa jeszcze nie koniec świata. Co jakiś czas przekonują się o tym przecież Argentyńczycy. Także europejskim państwom zdarza się zbankrutować. Tak jakby. Grecja w trakcie kryzysu z 2009 r. formalnie nie ogłosiła niewypłacalności, jednak w praktyce wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, jak to z zadłużeniem tego państwa było. Faktyczne bankructwo zmusiło Grecję do żmudnych i trudnych negocjacji z wierzycielami, którzy wymusili na Atenach szereg bolesnych reform i cięć budżetowych. Kondycja finansowa Grecji do tej pory nie poprawiła się jakoś drastycznie.
Podobnie było w przypadku Islandii, której w 2008 r. zbankrutował cały system bankowy, a państwo musiało ten bałagan jakoś posprzątać. To o tyle szczególny przypadek, że kryzys bankowy był dla Islandczyków impulsem do przemodelowania własnego systemu finansowego i politycznego. Kraj ten wyszedł z zawieruchy obronną ręką.
Rosja również ani myśli uznać własnej niewypłacalności, choć w praktyce od czerwca nie jest w stanie spłacać swojego zadłużenia zagranicznego. Moskwa wciąż może liczyć na tę połowę rezerw finansowych, którą trzymała u siebie w kraju i sztuczne zawyżanie wartości swojej waluty. Trudno powiedzieć jak długo Kreml będzie w stanie udawać, że nie ma problemu.
Jaki kształt przyjęłoby hipotetyczne bankructwo Polski? Można się spodziewać, że nasi politycy najpierw długo próbowaliby zaprzeczać, później zaś rzeczywistość zmusiłaby ich do drastycznych cięć. Należy przy tym wspomnieć, że polska ustawa zasadnicza określa maksymalną wielkość relacji długu publicznego do PKB.
Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego PKB.
Nikogo chyba nie dziwi, że polityków bardzo ta reguła wydatkowa uwiera. Nie są jednak w stanie jej zmienić, bo w polskich realiach uzyskanie większości konstytucyjnej jest praktycznie niemożliwe. Jedyne co są w stanie zrobić, to grzebać przy sposobie obliczania tych 3/5 rocznego PKB. Póki reguła wydatkowa pozostaje niezmieniona, póty bankructwo Polski raczej nam nie grozi.