Protesty na Białorusi wydają się tracić impet. Swietłana Cichanouska znajduje się obecnie na Litwie, możliwe że wywieziona przez władze. Wiele osób zastanawia się, czemu Białorusini nie są w stanie pozbyć się swojego prezydenta, skoro udało się to dwa razy Ukraińcom. Białoruś i Ukraina to jednak zupełnie odmienne państwa.
Na białoruskie protesty nie można patrzeć przez pryzmat ukraińskich Majdanów
Wygląda na to, że Aleksander Łukaszenka powoli odzyskuje kontrolę nad sytuacją. Swietłana Cichanouska, jego kontrkandydatka w zeszłotygodniowych wyborach na Białorusi, znalazła się na Litwie. Wcześniej odczytała oświadczenie wzywające współobywateli do rezygnacji z oporu. Wiele wskazuje na daleko posuniętą ingerencję ze strony białoruskich służb. Na podobną prowokację wyglądają „łuski Made in Poland” znalezione przez Sławomira Sierakowskiego.
Jak to możliwe, że Białorusini nie są w stanie pozbyć się Łukaszenki, choć protesty na Ukrainie obaliły dwóch prezydentów? Białoruś i Ukraina wcale nie są do siebie takie podobne, jak można by stwierdzić na pierwszy rzut oka. Sytuację obydwu państw właściwie więcej dzieli niż łączy.
Obydwa państwa niby są byłymi radzieckimi republikami, które uzyskały niepodległość w 1991 r. Jedno i drugie państwo boryka się z tymi samymi problemami, co większość dawnych państw bloku wschodniego. Białoruś i Ukraina mają cechy wspólne, takie jak skomplikowane i trudne relacje z Rosją, niezbyt udana transformacja ustrojowa czy władza przejawiająca autokratyczne skłonności. To jednak zbyt mało, by patrzeć na ostatnie protesty na Białorusi przez pryzmat Majdanów na Ukrainie.
Białoruś i Ukraina to państwa zupełnie różne pod względem ustroju i kultury politycznej
Przede wszystkim, Ukraina nigdy nie była typową dyktaturą taką, jaką jest Białoruś pod rządami Aleksandra Łukaszenki. Owszem, zarówno Leonid Kuczma, jak i w nieco mniejszym stopniu Wiktor Janukowycz, wykazywali autokratyczne skłonności. Nigdy jednak nawet nie zbliżyli się do pełni władzy, jaką ma ich białoruski odpowiednik.
Nie da się ukryć, że obaj ukraińscy prezydenci nie tylko obierali mocno prorosyjski kurs, ale również czerpali pełnymi garściami z postsowieckich metod sprawowania władzy. Mowa tu nie tylko o wykorzystywaniu służb państwowych do zwalczania opozycji, ale właściwie przede wszystkim o korupcji i rozkradaniu majątku narodowego. W bardzo dosłownym tego słowa znaczeniu, warto podkreślić. Swoje państwa okradają zresztą i Aleksander Łukaszenka i Władimir Putin, gromadząc wielomiliardowe majątki.
Różnica pomiędzy Łukaszenką a innymi europejskimi autokratami, prawdziwymi czy aspirującymi, jest dość istotna. Prezydent Białorusi nawet nie próbuje udawać, że demokracja w jego kraju stanowi coś więcej niż tylko fasadę. W 1996 r. doprowadził do zmiany białoruskiej konstytucji.
Po ich wejściu w życie prezydent sprawuje w Białorusi władzę praktycznie absolutną. Przy okazji z ustroju tego państwa zniknęły elementy uznawane za fundamenty demokratycznego państwa prawa. Takie jak pluralizm polityczny, czy trójpodział i równowaga poszczególnych władz.
Ukraina od początku miała prawdziwą scenę polityczną, na Białorusi opozycja jest dużo słabsza i gorzej zorganizowana
Kolejną różnicą pomiędzy Ukrainą i Białorusią jest stabilność układu sił. Aleksander Łukaszenka utrzymuje władzę od 1994 r. Przez ten czas większość wyborów na Białorusi mogła zostać sfałszowana. Jego państwo pod względem ustrojowym i gospodarczym jest wręcz radzieckim skansenem. Trzeba jednak przyznać, że dzisiejszy dyktator do władzy doszedł mniej-więcej uczciwie.
Obiecywał swoim rodakom między innymi zakończenie”złodziejskiej reprywatyzacji”, rozliczenie afer gospodarczych – a także zacieśnienie związków gospodarczych i politycznych Rosją. W tamtym momencie historii mógł się wydawać całkiem rozsądnym wyborem. Zwłaszcza z perspektywy Białorusinów z sentymentem wspominających czasy świetności Związku Radzieckiego.
Scena polityczna Ukrainy jest dość dynamiczna. Nawet jeśli przy wyborach zdarzały się nawet poważne nieprawidłowości, to udział w walce o władzę toczą duże, zorganizowane partie i stronnictwa. Pokonani w wyborach politycy nie mają innego wyjścia, niż ustąpić. Jeżeli nie chcą tego zrobić dobrowolnie, obywatele są gotowi ich do tego zmusić. Euromajdanu na przełomie 2013 i 2014 r. nie byłoby bez sukcesu Pomarańczowej Rewolucji z 2005.
Jeśli ktoś się zastanawia, czy istnieje w ogóle jakiś pożytek z partii politycznych, to Ukraina będzie najlepszym dowodem, że owszem. Zorganizować masowe protesty przeciwko władzy jest w stanie tylko taka opozycja, która sama jest zorganizowana.
Białoruś i Ukraina różnią się przede wszystkim zupełnie innymi doświadczeniami historycznymi
Ukraińcy mają jednak dużo dłuższą tradycję oporu przeciwko niechcianej władzy. Sprzyja temu niewątpliwie ukraińska historia. Tamtejszy mit założycielski sięga jeszcze Rusi Kijowskiej. Nie sposób przy tym przecenić wpływu powstań kozackich, czy zbrojnych prób utworzenia własnego państwa w XX w.
Z polskiej perspektywy możemy patrzeć wręcz wrogo na wszelkie wzmianki o zasługach ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego dla istnienia dzisiejszej Ukrainy. Mamy ku temu swoje powody, podobnie jak Ukraińcy mogliby niechętnie podchodzić chociażby do polskiego kultu Józefa Piłsudskiego.
Rolą mitów nie jest jednak ścisłe trzymanie się faktów historycznych. Z ukraińskiej perspektywy chodzi o czczenie pamięci tych, którzy walczyli o wolną Ukrainę. Dotyczy to także ukraińskich nacjonalistów. Ta tradycja oporu przeciwko Rosji jest żywa także dzisiaj. Tamtejszy odpowiednik narodowców wystawił w końcu ochotniczy batalion faktycznie walczący z rosyjskim najazdem.
Ukraińcy rozprawiają się także z sowiecką przeszłością, korzystając z rozwiązań stosowanych przy dekomunizacji Polski. Można zaryzykować wręcz stwierdzenie, że robią to gorliwiej, niż nawet najbardziej antyrosyjsko nastawione polskie władze.
Jak to się ma do Białorusi? Ten naród nie został tak mocno doświadczony przez historię jak Ukraińcy czy Polacy. Budowaniu jego tożsamości po wybiciu się na niepodległość po 1991 r. aktywnie sprzeciwiał się Aleksander Łukaszenka. Prezydent Białorusi preferował w końcu symbolikę radziecką – stąd dzisiejsza flaga i herb tego państwa. Biało-czerwono-białe barwy i Pogoń stanowią symbole używane przez opozycje.
Aleksander Łukaszenka z wyprzedzeniem przygotował się na próbę powtórzenia scenariusza ukraińskiego u siebie
Dzisiejsza Białoruś i Ukraina z czasów obydwu Majdanów różni się także metodami obranymi przez władze. Wiktor Janukowycz również starał się zdusić wystąpienia ludności w zarodku, stosując brutalne metody. Wliczając w to wykorzystywanie sprzyjających władzy zadymiarzy do rozprawiania się z opozycja, pacyfikację protestów przez specjalnie oddziały milicji, czy nawet strzelanie do ludzi.
Aleksander Łukaszenko wyciągnął wnioski z Euromajdanu i od dłuższego czasu przygotowywał swoje służby na taką ewentualność. Można śmiało powiedzieć, że wykorzystuje sprawdzone sposoby stosowane na Bliskim Wschodzie czy w Hong Kongu. Przykładem może być natychmiastowe wyłączenie internetu, czy skala aresztowań. Wreszcie, Białoruś zaczyna powoli wykorzystywać nie tylko milicję, ale i wojska wewnętrzne. To szczególny rodzaj sił zbrojnych służący do tłumienia wystąpień przeciwko władzy, typowy dla krajów postsowieckich.
Kolejną różnicą jest wreszcie reakcja świata. Ukraińcy od samego początku mogli liczyć na wsparcie ze strony Zachodu. Sytuacją na Białorusi przejmuje się obecnie polski rząd, zaniepokojenie zdążyły wyrazić ONZ i NATO. Unia Europejska, postawmy sprawę jasno, ma protesty na Białorusi gdzieś. Propozycję zwołania specjalnego szczytu odrzucono, pod idiotycznym wręcz pretekstem. Chodzi o to, że polski rząd nie powinien rzekomo poruszać kwestii praw człowieka gdzie indziej, skoro sam ma problemy z praworządnością.
O ile w 2014 r. wydarcie Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów wydawało się świetnym pomysłem, o tyle dzisiaj Zachód woli jednak dogadywać się z Łukaszenką. Najwyraźniej europejscy politycy uważają, nie bez racji, że realną alternatywą dla dyktatury białoruskiego prezydenta jest integracja Białorusi i Rosji. Czyli rosyjska aneksja. Co więcej, Europa przez te lata musiała przebrnąć przez kryzys migracyjny, teraz zaś boryka się z epidemią koronawirusa.