To – wbrew temu co twierdzą politycy PiS – nie jest ani dziennikarska kaczka, ani kampania opozycji. Braki paliwa na tydzień przed wyborami dają się we znaki mieszkańcom kolejnych miast, miasteczek i wsi. Orlen sięgnął po desperacki ruch i poprosił o pomoc… wojsko. Co jeszcze wydarzy się w gorący przedwyborczy tydzień?
Braki paliwa na tydzień przed wyborami
Przed chwilę wydawało się, że sprawa masowych awarii dystrybutorów na stacjach paliw była tylko incydentem. Jak pamiętamy, niedługo po radykalnym obniżeniu cen benzyny Orlen zaapelował żeby nie kupować paliwa na zapas. Bo nasi sąsiedzi z Niemiec i Czech zaczęli oblegać przygraniczne stacje, a Polacy zaczęli podjeżdżać na nie z kanistrami, a niektórzy wręcz z beczkami. Dość powiedzieć, że w tym gronie znalazł się… wiceminister sportu z PiS Jacek Osuch. Apogeum miało miejsce w ubiegły weekend, kiedy to z całej Polski spływały zdjęcia „zepsutych” dystrybutorów. Potem przez kilka dni sprawa ucichła, ale w mijający weekend wybuchła na nowo. I tym razem nie można już mówić o efekcie psychologicznym czy pompowaniu balonika przez antyrządowe siły. Wszak Polska powinna mieć dziś paliwo po około 7,50-8 złotych. Z jakiegoś powodu się tak jednak nie dzieje.
W sobotę kolejne osoby zaczęły publikować w sieci zdjęcia samochodów wojskowych na stacjach benzynowych, które przywoziły tam paliwo. Orlen zresztą potwierdził w swoim oświadczeniu sobotę wieczorem, że „wojskowe cysterny wspierają naszą logistykę w szybszych dostawach paliw”. Koncern dodał, że nie jest to nic nadzwyczajnego, bo takie rzeczy się zdarzały. No tak, zdarzały. Na przykład kiedy za wschodnią granicą wybuchła wojna. Dziś nic takiego się nie dzieje, po prostu PiS tak chce się utrzymać przy władzy, że jego kierujący Orlenem działacz doprowadza do absurdalnie niskich cen paliwa w Polsce. Oto zatem na tydzień przed wyborami mamy nad Wisłą sytuację godną prequela kultowego Mad Maxa – cyklu filmów, w których walka o paliwo jest podstawową osią życia tamtejszego postapokaliptycznego świata. Jak się okazuje, w Polsce nie potrzeba apokalipsy, by benzyna stała się towarem deficytowym. Wystarczy mieć u władzy zdesperowane Prawo i Sprawiedliwość.
Jak będzie przy wyborach?
Nie jest zatem niczym dziwnym to, że można zacząć mieć wątpliwości czy aby na pewno każdy z nas dojedzie na wybory. Zakładam, że w przypadku większości wyborców problemu nie będzie, bo komisja znajduje się w zasięgu krótszego bądź dłuższego spaceru. Jednak jeśli oddanie głosu wiąże się dla ciebie, czytelniku/czytelniczko z przejechaniem nieco większego dystansu, to warto śledzić sytuację na stacjach benzynowych w ciągu najbliższych dni. To oczywiście nie jest tak, że Polska wytraciła swoje rezerwy paliwa. Po prostu zwiększony popyt (wywołany przez niskie ceny) sprawia, że benzyna nie dociera na czas, a obsługa stacji dostaje prikaz, by robić klientów w bambuko i informować ich o rzekomej awarii urządzeń. Jeśli zatem szykuje się wam niedzielna podróż wyborcza, to warto nie czekać z zatankowaniem auta na ostatnią chwilę.
Szczególnie, że w tym roku jeżdżenia w dzień wyborów będzie jeszcze więcej. Otóż PiS, majstrując przy ordynacji wyborczej, dodał nowy obowiązek dla samorządów: zapewnienie bezpłatnego transportu do lokalu wyborczego. O ile w przypadku dużych miast specjalnego problemu nie ma – przykładowo w moim Trójmieście po prostu ogłoszono bezpłatne przejazdy autobusami i tramwajami – to w mniejszych miejscowościach, gdzie niektórzy mają swój lokal wyborczy wieś obok, kilka kilometrów od domu, wójtowie muszą nieźle nakombinować się, żeby taki dojazd wszystkim zainteresowanym zapewnić. To już w zarodku był problem logistyczny, a jeśli dodamy do tego świeży kłopot z dostępnością paliwa, to można być pewnym, że podczas tegorocznych wyborów parlamentarnych cisza wyborcza wcale nie będzie nudnym czasem. Obstawiam, że ciekawych historii będziemy mieli tego dnia aż nadto.