Rząd zdecydował znieść obowiązek zasłaniania ust i twarzy na świeżym powietrzu już od przyszłego tygodnia. Ja jednak planuję nadal chodzić w maseczce ochronnej. Przezorny zawsze ubezpieczony. Zwłaszcza, że powód zniesienia restrykcji ma najwyraźniej więcej wspólnego z badaniami opinii publicznej niż medycyną.
Od przyszłego tygodnia noszenie maseczek ochronnych na świeżym powietrzu nie będzie obowiązkowe
Już niebawem nakaz noszenia maseczek ochronnych na świeżym powietrzu przestanie stanowić utrapienie dla mieszkańców naszego kraju. Rządzący zdecydowali, że wystarczy nosić maseczki w miejscach zamkniętych. To oznacza przede wszystkim biura, urzędy, sklepy, instytucje kultury czy komunikację zbiorową. Pozwoli na to czwarty etap znoszenia obostrzeń.
Nie sposób powiedzieć, żebym jakoś lubił chodzić w maseczce. Źle założona uwiera w uszy, trudno w niej odetchnąć pełną piersią, czasami zatyka nos. Jestem jednak zdania, że nadal lepiej ją nosić także na świeżym powietrzu. Bynajmniej nie chodzi o swoisty syndrom utopionego kapitału, nie wspominając o syndromie sztokholmskim. Są dość konkretne powody by dalej chodzić w maseczce tak, jakby nakaz wciąż obowiązywał.
Pierwszy powód może się wydać drobiazgiem. Skoro jednak i tak będziemy musieli zakładać maseczkę ochronną za każdym razem gdy wejdziemy do jakiegoś pomieszczenia, to i tak wciąż będziemy ją musieli mieć przy sobie. Noszenie jej na twarzy wszystko upraszcza – o wiele trudniej byłoby jej zapomnieć. Szczególnie dotyczy to osób, które jeśli już wychodzą z domu to po coś.
Przy tradycyjnie złej jakości powietrza w Polsce bezpieczniej i zdrowiej będzie dalej chodzić w maseczce
Nie sposób także nie zauważyć, że wciąż mamy stan epidemii. Ten pozakonstytucyjny stan nadzwyczajny rząd wprowadził, i dalej utrzymuje, po coś. Zagrożenie bynajmniej nie zniknęło. Liczba zakażeń w Polsce w dalszym ciągu każdego dnia przekracza 100-200 osób. Badania z początku epidemii pokazują, że wirus lubi dość długo utrzymywać się w powietrzu.
Jakby nie patrzeć, zasadniczym celem zasłaniania twarzy jest ochrona nie siebie lecz innych. Koronawirus SARS-Cov-2 ma do tego tą złośliwą cechę, że wielu zarażonych nie wykazuje objawów. Trzeba pamiętać, że oficjalne statystyki niekoniecznie uwzględniają osoby, których nikomu nie przyszło do głowy przetestować na okoliczność wirusa. Swoim zdrowiem można ryzykować, jeśli już ktoś koniecznie musi, jednak czym innym jest życie innych.
Co więcej, jakość powietrza w polskich miastach sama w sobie jest wystarczającym powodem by nosić maseczkę. Powoli nadciąga lato, najprawdopodobniej po raz kolejny bardzo suche. To może oznaczać, że znowu będziemy mieli do czynienia ze smogiem. Jego wpływ na zdrowie z kolei jest po prostu jednoznacznie negatywny.
Zniesienie ograniczeń wcale nie oznacza, że sytuacja epidemiologiczna w Polsce jakoś drastycznie się poprawiła
Warto przede wszystkim jednak zastanowić się nad powodem zniesienia ograniczeń w Polsce. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że powodem wcale nie było jakieś drastyczne zmniejszenie zagrożenia koronawirusem w naszym kraju. Warto przypomnieć, że jeszcze niedawno mieliśmy nosić maseczki nawet dwa lata.
To znaczy: decyzję o zniesieniu tych konkretnych restrykcji rządzący podjęli w oparciu o analizy dotyczące rozwoju sytuacji epidemiologicznej w Polsce. Ta niewątpliwie jest w tym momencie stabilna, przynajmniej w porównaniu do takich państw jak USA, Brazylia czy Rosja. Z drugiej jednak strony, dobrze by było, żeby tak już pozostało.
Tymczasem nie sposób oprzeć się wrażeniu, potwierdzonemu skądinąd przez doniesienia medialne, że decydującym czynnikiem było co innego. Ściślej mówiąc: badania opinii publicznej. Polacy nie chcą nosić maseczek, masowo nie stosują się do zaleceń.
Niektórzy w ramach wątpliwego ustępstwa względem obowiązującego prawa decydują się przecież nosić maseczki na brodzie. Nie pomaga nawet bardzo restrykcyjna polityka karania za uchybienia mandatami oraz karami administracyjnymi. Takie działania organów państwa Polakom nie podobają się nawet jeszcze bardziej.
Wiele wskazuje na to, że nie będziemy musieli chodzić w maseczkach bo rząd przestraszył się kosztów czysto politycznych
Rządzący mają przy tym jasny interes w sprawianiu wrażenia powrotu do normalności. Mowa oczywiście o wyborach prezydenckich. O ile noszenie maseczek z punktu widzenia całości odmrażanej gospodarki nie ma wielkiego znaczenia, o tyle może się przekładać na nastroje społeczne. Nie da się ukryć, że sondażowe wyniki urzędującego prezydenta od nieprzeprowadzonych „wyborów” 10 maja zauważalnie się pogorszyły.
Naiwnością byłoby sądzić, że politycy kierują się troską o dobro obywateli a nie o dobro własne. Zwłaszcza, że niemal na każdym kroku dają nam bardzo czytelne dowody jak bardzo są zdeterminowani, by zachować władzę. Wspomniane już wybory 10 maja były właśnie takim popisem lekceważenia zdrowia Polaków w imię czysto politycznych kalkulacji. Nawet na rządowe zakupy sprzętu ochronnego rzuca się cień podejrzeń o rozmaite nieprawidłowości.
Zniesienie ograniczeń to żaden sukces rządu. Wręcz przeciwnie: to kapitulacja. Stwierdzenie, że skoro Polacy nie chcą chodzić w maseczce, to państwo im odpuści. Gdyby rządzący wychodzili z podobnego założenia w przypadku karalności przechodzenia przez jezdnię w niedozwolonym miejscu, to mogłoby nawet dać coś dobrego. Gorzej, że można je zastosować także w przypadku chociażby antyszczepionkowców – i wtedy dopiero mielibyśmy problem. Jedno, wielkie korona czy ospa party.
Skoro ewidentnie nie mogę ufać polskiemu rządowi w sprawach najbardziej podstawowych, to wolę dalej chodzić w maseczce – nie obowiązkowo a w czynie społecznym.