Lifestylowy serwis F5.pl opisał bardzo ciekawą koncepcję, która – co warto podkreślić już na starcie – nie miałaby racji bytu w Polsce. Holendrzy proponują: jeden samochód na trzy rodziny. Czy to jest faktycznie tak głupie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje?
Utrecht wrogiem samochodów
Holandia słynie z bardzo dobrej infrastruktury drogowej, po której… nie porusza się aż tak wiele samochodów. W dużych miastach zdecydowanie prym wiedzie komunikacja miejska, a przede wszystkim rowery, czy skutery. Kultura rowerowa jest w Królestwie Niderlandów tak rozwinięta, że miłośnicy samochodów będą coraz częściej musieli ustępować cyklistom.
Utrecht jest jednym z największych holenderskich miast (jest na czwartym miejscu pod względem wielkości) i znajduje się w środkowej części kraju. Ola Oleszek na łamach „F5” przypomina, że rozwiązania proekologiczne (a raczej antysamochodowe) funkcjonują tam od dawna, bo od blisko 50 lat funkcjonuje tam zakaz wjazdu pojazdów silnikowych do miasta, a miejską obwodnicę zamieniono w… fosę (sic!).
No i to właśnie tam przygotowywana jest inwestycja o wdzięcznej nazwie „Merwede”.
Jeden samochód na trzy rodziny
„Merwede” to istne miasto w mieście. Budowane od podstaw jako specjalne osiedle, ale wielkością przypominające bardziej dzielnicę, docelowo zapewni przestrzeń do życia ponad 10 tysięcy osób. Realizacja charakteryzuje się tym, że jawi się jako raj dla rowerzystów lub pieszych i zarazem istne piekło dla konserwatywnych użytkowników samochodów.
Na terenie osiedla znajdować się będą parki, aleje pełne roślin, a także cała niezbędna infrastruktura. Wszystko po to, by nie było potrzeby bezwiednego i niezrównoważonego rozbudowywania „Merwede”. Najciekawszą jest jednak polityka w odniesieniu do samochodów.
Z uwagi na konieczność walki ze smogiem, ekologię, a także realizację iście protestanckich wartości, będzie tam przypadać jeden samochód na trzy rodziny. Oczywiście jako bonus do mieszkania, niejako w pakiecie. Mieszkańcy będą musieli się dzielić wspólnym dobrem, a nieduża liczba pojazdów to brak strachu o niemożliwość parkowania i dużo czystsze powietrze. Ludzie będą musieli współpracować i – chcąc nie chcąc – dojść do porozumienia.
Szalone? Z pewnością. Głupie? Nie do końca
Marco Broekman, architekt zajmujący się realizacją „Merwede” tak wyjaśnia cel takiego rozwiązania.
Chcemy ustanowić nowy standard i stworzyć takie warunki, aby ludzie rzeczywiście mogli zmienić swoje nawyki oraz zachowania. By nie byli zależni od samochodów, a postawili na bardziej zrównoważone środki transportu. Pozwoli to walczyć z korkami, złą jakością powietrza w miastach i zmianami klimatu. Nie zapominając o tym, że jest to jednocześnie rozwiązanie dobre dla naszego zdrowia i portfela
Pomysł wydaje się być dosyć dobrym, ale tylko w hiperbolicznej wizji idealnie skomunikowanego miasta i w społeczności, w której dominuje uczciwość i zaufanie do siebie nawzajem. W Polsce to by oczywiście nie działało, m.in. przez brak poszanowania własności. Sama własność – dzięki wielu przykładom – nie jawi się jako faktycznie istotna wartość.
Projekt jest ciekawy, ale można na poczekaniu znaleźć dziesiątki argumentów na poparcie tezy, że jest co najmniej nieprzemyślany. „Merwede” jest jednak swoistym eksperymentem, a nikt do mieszkania tam nie będzie przecież zmuszany. Mnie się to jednak mimo wszystko podoba.