Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski napisał list do premiera. Prosi w nim, by zmienić limit wiernych w Boże Narodzenie. Chodzi o to, by od Wigilii można było zacząć wpuszczać do świątyń dwa razy więcej osób niż do tej pory. To ruch, który może się skończyć tylko w jeden sposób – wzrostem zakażeń na początku stycznia.
Limit wiernych w Boże Narodzenie
Dziś w miejscach sprawowania kultu religijnego limit uczestników nabożeństwa wynosi 1 osobę na 15 metrów kwadratowych. Arcybiskup Stanisław Gądecki chce, by od Wigilii Bożego Narodzenia tenże limit został zmieniony – do 1 osoby na 7 metrów kwadratowych. To oznacza, że do kościołów od Pasterki mogłoby wejść dwa razy więcej wiernych.
Podtrzymując surowe obostrzenia w kościołach, redukujemy cały okres świąteczny do kwestii dokonywania zakupów, dla robienia których rezygnuje się nawet z wolnej niedzieli.
…pisze w swoim liście abp Gądecki. Przewodniczący KEP uważa też, że rząd ograniczając możliwość sprawowania mszy ustanowił niebezpieczny precedens, który „może skutkować poważnymi konsekwencjami w przyszłości i może zostać wykorzystany przez rządy wrogo nastawione do religii i Kościoła”.
Bezczelność
Przypomnijmy – od 4 listopada mamy otwarte kościoły, przy jednoczesnym zamknięciu bardzo wielu miejsc, z których Polacy korzystają na co dzień. Prawo do zarabiania pieniędzy utracili przedstawiciele gastronomii, branży fitness czy hotelarskiej. Ale też ludzie pracujący w dziesiątkach innych, mniej oczywistych branż, również mocno doświadczonych przez jesienny lockdown. A kościół, choć jest miejscem gromadzenia się ludzi jak każde inne, został potraktowany ulgowo. Utrzymując możliwość i odprawiania otwartych nabożeństw, i zarabiania pieniędzy „z tacy”.
Dziś, ponad miesiąc od wprowadzenia tych obostrzeń, większość branż wciąż nie może się otworzyć (choć oczywiście niektóre zamknięte siłownie starają otworzyć się na nowych warunkach, a hotele zaczęły przyjmować masowo gości „biznesowych”). A Kościół prosi o to, by umożliwić ludziom tłumnie gromadzić się na pasterkach. Przecież to jest proszenie się o kolejną tragedię. I tak spodziewamy się wzrostu zakażeń po świętach, bo większość Polaków ulegnie oczywistej pokusie i spotka się w gronie rodzinnym. I teraz duchowni chcą, żeby dodatkowo ludzie masowo zbierali się na wieczornych wigilijnych mszach?
Wierzę, że rząd nie ulegnie naciskom przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski i nie poluzuje obostrzeń dla mszy na czas Bożego Narodzenia. Bo przecież wiemy doskonale, że nie zrobi tego samego wielu branżom, które są całkowicie sparaliżowane od tygodni. Więc choćby z tego powodu pójście na rękę Kościołowi byłoby policzkiem wymierzonym w tysiące osób, których praca wisi teraz na włosku.