Wszystko zamknięte, otwarte kościoły. Znajome? Tak, wiosną było podobnie. Teraz rząd powtarza ten scenariusz. Ale różnica jest jedna – wtedy byliśmy przerażeni nieznanym złem i kilkudziesięcioma zakażeniami dziennie. Dziś mamy zakażeń 25 tysięcy. I to nie jest dobry moment na wysyłanie ludzi do kościołów, gdzie zarazić można się równie łatwo co w galerii handlowej.
Otwarte kościoły
Nowe obostrzenia wprowadzone 4.11, czyli dzisiaj, są bardzo obszerne. Między innymi będziemy mieć całkowicie zamknięte szkoły od poniedziałku, niemal nieczynne galerie handlowe (z wyjątkiem sklepów spożywczych i drogerii), tymczasowo działalność muszą zawiesić także hotele i instytucje kultury. Ale jest jeden wyjątek, który lockdownowi (bo tak już trzeba to nazwać) nie podlega. Oczywiście są to kościoły.
Rząd uznał, że trzeba ograniczyć ludzkie kontakty i sprawić, by Polacy nie mieli motywacji do wychodzenia z domów. Ten sam rząd stwierdził jednak, że miejsca kultu religijnego muszą być wyjątkiem. I dopuścił msze święte przy zachowaniu restrykcji: 1 osoba na 15 metrów kwadratowych. W ten sposób polscy decydenci zaprzeczyli sami sobie. Z jednej strony tłumaczą, że sytuacja jest dramatyczna, z drugiej – pozostawiają również starszym osobom „furtkę” do opuszczania swoich mieszkań.
Świątynia wirusa nie powstrzyma
Kiedy skrytykowałem ten pomysł na Twitterze, pewna znajoma mi pani, która sympatyzuje z rządem, napisała: „W kościele jest po kilkanaście osób. W dodatku zachowują dystans”. Ciekawe, bo takie same argumenty usłyszałbym od właścicieli zamkniętych siłowni, nieczynnych do odwołania sal kinowych i wielu innych miejsc. I oczywiście obrońcy takiego rozwiązania zaraz powiedzą, że kościół nijak się ma do miejsc świeckich. A ja im odpowiem: powiedzcie to koronawirusowi.
W kościele szansa na zarażenie się jest dokładnie taka sama jak w każdym innym pomieszczeniu. W dodatku na msze często przychodzą osoby starsze, które są w grupie największego ryzyka. Te same osoby mają w domu radio i telewizor, w których na wielu kanałach można obejrzeć/usłyszeć transmisję z mszy świętej. Duchowni podkreślają, że takie przeżycie jest duchowo równoznaczne z przeżyciem mszy osobiście. Ale pozostawienie kościołów otwartych sprawi, że głęboko wierzące osoby będą chciały mimo wszystko być na mszy osobiście.
Nie rozumiem dlaczego rząd jest tak diabelnie uparty w temacie kościołów. Nie chce mi się wierzyć, że to skutek apeli duchownych, bo ich głos jakoś nie zrobił wrażenia gdy cmentarze 1 listopada 2020 zostały zamknięte. Dlatego uważam, że rząd postępuje nieracjonalnie pozostawiając otwarte świątynie. I naprawdę – nie ma w tym żadnej nagonki na Kościół. To jest po prostu zaprzeczanie przez premiera samemu sobie. Jeśli zamykamy wszystko, to wszystko. Czy jeśli za tydzień rząd wprowadzi znów idiotyczny zakaz wstępu do lasu to kościoły wciąż pozostaną enklawą „normalności”?