Aktywista jest najbardziej przereklamowanym zawodem świata. „Ojojoj, córka z zięciem nie mają gdzie mieszkać. Pani zobaczy jak tu rozkopali, po co to komu?” Kiedyś wypuszczę towarzyską grę karcianą, która będzie polegała na tym, że grający mają zgadnąć czy dane słowa wypowiedziała stara baba z tramwaju, czy Jan Śpiewak.
W ogóle nienawidzę się za to, że piszę artykuł o Mai Staśko, ponieważ jest to ostatnia osoba, która zasługuje na medialny rozgłos na łamach Bezprawnika. Dziewczyna znalazła pomysł na siebie, który polega na opowiadaniu dyrdymałów – tak wielkich, że aż trudno przejść koło nich obojętnie. Maja mówi o wszystkim – zabiera głos na tematy społeczne, gospodarcze, polityczne. Zawsze kontrowersyjnie. Zawsze wierci palcem między żebrami. Wprawdzie zwykle prawdziwy sprawca przemyka obok niezauważony, a Maja wierci palcem między żebrami kaloryfera, ale dzięki temu jej wysiłki niosą się chociaż lepszym echem.
Staśko zrobiła z siebie produkt rozumiejąc, że im bardziej bez sensu tym głośniej, a im głośniej, tym większe płyną z tego korzyści. No i się udało, bo teraz korzyści będą w końcu liczone w grubych kwotach. Wiąże się z tym natomiast istotna zmiana profilu działalności.
Maja Staśko w jednym rzędzie z patostreamerami (zero zaskoczenia)
Czym różni się Maja Staśko od Wojciecha Olszańskiego (aktor przebrany za żołnierza, który wulgarnie drze się do kamery na łamach YouTube’a)? Moim zdaniem tylko treścią – rozprawiają na inne tematy, może używając innych słów. Metoda jest jednak ta sama, czyli prowokując i angażując gawiedź często bezsensownym krzykiem na losowo wybierane tematy bieżące. Nigdy nie dostrzegałem tam przesadnej misyjności, irytowała mnie lawina wywiadów i kreacji „głosu pokolenia”, no i intuicja mnie znowu nie zawiodła. Gdybym chciał polemizować z każdą bzdurną opinią Mai Staśko, musiałbym powołać na łamach Bezprawnika osobną rubrykę. Problem w tym, że to jest dosłownie to, na czym jej zależy. Media już i tak są winne, że z dziewczyny generującej przypadkowe kontrowersyjne opinie, bez żadnej społecznej odpowiedzialności za słowo, zrobiły autorytet. A teraz ona z tego korzysta, także komercyjnie.
Okazuje się bowiem, że płaszcz nieprzesadnie utalentowanej, ale jednak lewicowej wojowniczki o godność kobiet i prawa człowieka opadł tak szybko, jak jakiś zgniły kapitalista, otwarcie okazujący brak szacunku wobec kobiet, postanowił rzucić większą kwotą pieniędzy za wytarzanie się po podłodze w ringu pseudogali sztuk walki.
Czy te patogale są złe? Moim zdaniem to jest gniot. Umiarkowanie rozpoznawalni, często wyraziści, irytujący, nielubiani ludzie (taki trzeci garnitur internetowej popularności) napierdzielają się po twarzach jak zwierzęta ku uciesze internetowej gawiedzi. Ktoś chce to oglądać? Trudno. Ktoś chce za to płacić? Trudno. Ludzie słuchają też disco polo i śmieją się z kabaretu Neo-nówka.
Maja Staśko się nie sprzedała
Moim zdaniem Maja Staśko popełniła strategiczny błąd idąc do MMA, bo ludzie teraz gotowi są pomyśleć, że przez cały ten czas było po prostu sfrustrowana i biedna, że nie chodziło jej o żadną sprawę.
Ktoś napisał w internecie, że „Maja Staśko się sprzedała”. Otóż to akurat nie jest prawda. „Sprzedanie się” to niejako nagły zwrot w kierunku kariery czy wartości, motywowany korzyściami ekonomicznymi. Maja Staśko jest produktem własnej autokreacji, który już od dłuższego czasu był obliczony na to, by komercjalizować ten wizerunek. I choć przed zaśnięciem pewnie widziała siebie w kampanii reklamowej torebek Chanel, za które można by było – jakże lewicowo – odremontować dwa sierocińce, to z upokarzającego tarzania się po macie z jakimiś patusami też można przecież wyciągnąć niezłe pieniądze.
Nie jest to zresztą nic nowego. Wygląda to tak, że na początku – by zachować resztkę twarzy – deklaruje się przeznaczenie zarobków na cele charytatywne. Tu – przyznam uczciwie – jest przynajmniej ta cywilizacyjna przewaga nad Filipem Chajzerem, że on by po swojej kolejnej wtopie wizerunkowej oznaczył przypadkowe firmy z polskiego Facebooka, by dla przykrycia jego kolejnego faux pas wpłaciły coś na Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale ile tam tych środków realnie wpadnie, czy tylko z pierwszej, czy z każdej kolejnej marki, co z dodatkowymi kontraktami reklamowymi – to już wszystko pozostaje w kwestii domysłów.
I tak upada mit lewicowej aktywistki Mai Staśko, która pewnie namaluje sobie na czas walki na brzuchu „Piekło kobiet”, a potem z jakąś randomową babką zacznie się tarzać po ringu, a Malik Montana znad oktagonu będzie zrzucał na nie banknoty. Ale to nie jest „sprzedanie się”, to jest konsekwencja kariery opartej na chorobliwej wręcz potrzebie atencji.