Mateusz Morawiecki o podatku cyfrowym może mówić godzinami. Problem w tym, że nikt go o niego nie pyta. Wszyscy pytają go za to dlaczego poprzez haracz chce zniszczyć wolne media. Ale że szef rządu nie traktuje pytań jako czegoś, co ma mieć cokolwiek wspólnego z odpowiedzią, to od tygodnia wbrew wszystkim snuje swoje bajki o idyllicznej Polsce. Kraju, w którym możny gigant daje chleb właścicielowi lokalnej gazety i wszyscy żyją głusi i szczęśliwi.
Morawiecki o podatku cyfrowym
Premier przyjechał dziś do mojego miasta. Rzadko bywa w Gdańsku, bo generalnie przedstawiciele rządu traktują naszą ziemię jak skażoną. Zwykle limuzyny podwożą ich prosto pod komisję krajową Solidarności, gdzie mają taką swoją enklawę pisolubności. No ale dziś Mateusz Morawiecki postanowił zaszczycić swoją obecnością przedsiębiorcę. Nie, nie właściciela restauracji która jest na krawędzi bankructwa. Nie chodziło też o wizytę w zamkniętej siłowni czy stowarzyszeniu przewodników turystycznych. Premier wpadł z wizytą do firmy meblarskiej, żeby powiedzieć że generalnie może i jakiś kryzys jest, ale polskie meble sprzedają się na pniu. Super! Zatrudnijmy się wszyscy w fabrykach mebli i nazwijmy je Polakea.
Premier Morawiecki został jednak zapytany o sprawę, która w ubiegłym tygodniu rozgrzała polityczne emocje do czerwoności. Czyli o akcję „Media bez wyboru” i rządowy projekt ustawy zakładający dobicie ich poprzez nowy podatek. Premier już po raz drugi czy trzeci słysząc to pytanie uruchomił taśmę z bajką o podatku cyfrowym, plotąc o bezdusznych, międzynarodowych gigantach. I celowo ignorując fakt, że przede wszystkim ten haracz ma na celu zniszczenie branży niezależnych, prywatnych mediów. I tak płynął pan premier, płynął, aż dopłynął do słów:
Na pewno kształt tej opłaty cyfrowej musi być sprawiedliwy. Żeby ci więksi i najwięksi mieli większy wkład do życia społecznego. Bo ktoś musi budować te drogi, dbać o żłobki, o szpitale, o płace dla pielęgniarek czy nauczycieli. To nie bierze się znikąd.
Premier co prawda zaraz potem zaczął tłumaczyć, że jednak ten rzekomy podatek cyfrowy to ma akurat trafić na NFZ, kulturę i zabytki. Ale czy ktoś w to wierzy, pamiętając że PiS dodatkową emeryturę sfinansował z pieniędzy zabranych przedsiębiorcom na pomoc niepełnosprawnym?
Cyfrowe kłamstwa
Przypomnijmy raz jeszcze – składka z tytułu reklamy to coś innego niż podatek cyfrowy, o którym mijając się z prawdą mówi premier. To pierwsze to uderzenie w cały rynek reklamowy, od gazetek w supermarketach poprzez kina aż po gazety lokalne i duże telewizje. To drugie to danina od światowych gigantów, dla której poparcie rząd znajdzie bez problemów w każdym klubie parlamentarnym. Pokrętna logika tego rządu nakazuje mu jednak opodatkowanie wszystkich, nie bacząc na to że skończy się to upadłością wielu firm i wyrzuceniem na bruk tysięcy ich pracowników. Zresztą premier ma też i na tą okoliczność gotowe kłamstwo. Powiedział dziś w Gdańsku, że dzięki nowemu podatkowi dziennikarze będą zarabiać… więcej. „Drodzy przedstawiciele mediów lokalnych, regionalnych, ten podatek nie jest dla was”, powiedział Mateusz Morawiecki chyba do Daniela Obajtka, który finalizuje właśnie przejęcie Polska Press.
Wróćmy na koniec do Polski marzeń Mateusza Morawieckiego. Drogi powstają tu z pieniędzy cyfrowych gigantów, dzięki czemu niepotrzebna jest już nam Unia Europejska. Która co prawda normalnie by sama je nam sfinansowała, ale obwarowała to regułami praworządności. Na prowincji lokalne gazety mają się dobrze. Kuzyni miejscowych działaczy PiSu zastąpili wyrzuconych na zbity ryj dziennikarzy i faktycznie jako pracownicy redakcji zarabiają więcej niż ich poprzednicy. A premier Morawiecki właśnie jedzie na otwarcie w Przasnyszu kolejnej, już pięćdziesiątej ósmej, fabryki narodowej sieci meblarskiej.