Partnerzy serwisu:
Społeczeństwo

Obejrzyj Civil War. Dowiesz się, jak dzisiaj nie działają media

Marcin Chmielowski
01.05.2024
Obejrzyj Civil War. Dowiesz się, jak dzisiaj nie działają media

Wojna secesyjna to dla Amerykanów niesamowicie poważny temat. Pisze o niej legion historyków, interpretuje ich prace dwa razy tyle publicystów i z kim nie porozmawiać, ten ma na jej temat coś do powiedzenia. Gdyby tylu Polaków zajmowało się Powstaniem Styczniowym, działo się ono mniej więcej w tym samym czasie, to do teraz przeżywalibyśmy klęskę pod Węgrowem.

Ale to Ameryka. Pola bitew wojny secesyjnej stały się miejscami pamięci. Tak jest na przykład z Gettysburgiem. Można je objechać samochodem, jest specjalna trasa. Można też wydać bardzo dużo pieniędzy na przeróżne, mniej i bardziej udane, kojarzące się z wojną pamiątki lub nawet wręcz gadżety. To bardzo amerykańskie.

Pomysł odkopania tematu wojny domowej trafia więc na podatny grunt. Film Civil War to opowieść o dystopijnej rzeczywistości, w której siły wierne prezydentowi ścierają się z trzema rebelianckimi frakcjami. Warstwa “politologiczna” jest pokazana jako niewielkie skrawki informacji. Wiemy, że prezydent sprawuje trzecią kadencję (coś więc musiało się stać z 22 poprawką która ogranicza prezydenturę do dwóch) i że specjaliści w dziedzinie życia politycznego, dziennikarze, określają go mianem dyktatora. Przez chwilę na początku filmu widzimy też mapę terenów kontrolowanych przez rząd w Waszyngtonie oraz siły im wrogie. Tyle, że w filmie naprawdę nie chodzi o to, czy militarny sojusz Teksasu i Kaliforni, politycznie zupełnie odmiennych stanów, ma jakiś sens. Bo może nie ma, a może chodziło o pokazanie elektorsko najmocniejszych koni pociągowych tak Demokratów (Kalifornia) jak i Republikanów (Teksas) rozrywających ciało polityczne federacji.

To nie jest jednak aż tak ważne, bo alternatywną historię (a może niedaleką przyszłość?) oglądamy z perspektywy czwórki dziennikarzy, przemierzających upadłe Stany po to, aby zrobić swój pierwszy wielki materiał (najmłodsza uczestniczka), swój ostatni wielki materiał (najstarszy uczestnik) albo po prostu przeprowadzić ostatni wywiad z prezydentem i okrasić go fotorelacją (pozostała dwójka). Jest to więc opowieść oglądana przez ludzi, tak podpowiada scenariusz, znających się na swojej pracy, ale też nie będących przy żadnym ze stołów, gdzie stratedzy podejmują decyzje. Mnie to odpowiada. Kino drogi zawsze było czymś, co wychodziło Amerykanom. 

Wszyscy jesteśmy mediami

Tym razem jednak podróż w terenie i jej metaforyczna podszewka dzieją się w dystopijnej rzeczywistości, ale jednocześnie też w utopijnej Nibylandii dziennikarzy starej daty którzy nie mogą pogodzić się z tym, że dzisiaj wszyscy jesteśmy mediami. Film ma wielkiego nieobecnego. Są nim media społecznościowe. Rozumiem, że wybuch wojny domowej to nie jest okoliczność stabilizująca najbliższą nam rzeczywistość, jest wprost przeciwnie, ale skoro podczas współczesnych wojen z mediów społecznościowych korzystają tak żołnierze, jak i cywile – w tym też dziennikarze – to zdrowym założeniem jest, że wydarzyłoby się tak również w USA w godzinie W. Tymczasem filmowa wojna domowa w Stanach i jej relacjonowanie wygląda trochę jak pierwsza wojna w Zatoce Perskiej, a nie jak wojna obronna Ukrainy. W filmowej opowieści najwyraźniej nie istnieją kamery GoPro, nie ma smartfonów i nie ma platform, które pozwalają każdemu zrobić zdjęcie, nagrać film, zebrać materiał. I udostępnić go dalej. Niby dlatego, że jest słaby lub żaden zasięg, ale nie czuję się przekonany. Internet to zbyt opłacalne medium, aby ktoś nie chciał go włączyć nawet wtedy, kiedy wyłączyłby go na przykład rząd. To poważna, fabularna dziura i jej istnienie ma chyba pokazywać, że autorzy filmu chcieli zrobić coś takiego, jak Wes Anderson w Kurierze francuskim z Liberty, Kansas Evening Sun. Pokazać takie dziennikarstwo, jakiego już nie ma.

Ale czy mimo to warto? Warto. Popkultura to sny zbiorowej podświadomości. Kasowość Civil War w USA świadczy o tym, że jego autorzy trafili z historią. Że opowiedzieli coś, co dla społeczeństwa jest ważne, co pozwala na spojrzenie na siebie nieco z boku. I krytycznie. Ameryka to kraj politycznie bardzo spolaryzowany. I to jest niebezpieczne zjawisko. Pokazanie tego, do czego może ona doprowadzić, to dobra terapia. Polacy też powinni ją przejść. U nas również podziały mają niebezpiecznie destrukcyjny dla wspólnoty posmak. W pierwszej kolejności, film powinni oczywiście obejrzeć amerykańscy dziennikarze. Którzy w ostatnich latach zbyt często grali społeczny konflikt. Po to, aby na nim zarobić i złapać dzięki niemu kliki.

Autor: Marcin Chmielowski

Politolog, filozof, komentator i felietonista. Ma na koncie książki o libertarianizmie, filmy o wolnorynkowych ekonomistach, doświadczenie w trzecim sektorze i związaną z nim pracą u podstaw.