Polski Kościół od lat 90. ma niezwykle wysoką pozycję w Polsce. Nie wzięło się to z niczego – ta instytucja naprawdę pozwoliła przetrwać wielu Polakom PRL. Teraz przeżywamy największy kryzys od dekad – i doskonale widać, że dziś Kościół jest cieniem tego z szarych lat komunizmu.
„Co sądzisz o polskim Kościele”? Zupełnie inna odpowiedź padłaby z ust przeciętnego sześćdziesięciolatka, a inna – z ust dwudziestolatka.
Ten pierwszy z dużym prawdopodobieństwem zacząłby opowiadać o szacunku do tej instytucji, o kardynale Wyszyńskim, o Janie Pawle II, o tym, jak ważna była to instytucja w polskiej historii.
A dwudziestolatek? Z dużym prawdopodobieństwem powiedziałby o skandalach pedofilskich, zblatowaniu biskupów z Kościołem, o ojcu Rydzyku, o krucjacie przeciw LGBT.
Jasne, mamy w Polsce wielu 60-letni antyklerykałów i 20-letnich gorliwych wiernych. Jednak trudno nie zauważyć, że stosunek do Kościoła (a może i samej wiary) to nad Wisłą kwestia generacyjna.
Powodów jest wiele – nowoczesne społeczeństwa po prostu się laicyzują, a Kościół niespecjalnie potrafi (stara się?) przemówić do młodych. Jednak warto zauważyć na jeszcze jedną kwestię. 60-latek zna przede wszystkim Kościół od jego najlepszej strony. Zupełnie inaczej niż 20-latek.
Polski Kościół zdał egzamin za PRL. Teraz przegrywa
Za PRL Kościół był czymś na kształt ostatniego, nieskomunizowanego bastionu. Władze komunistyczne bardzo chciały go pokonać, ale zawsze okazywał się za mocny. W dużej mierze dlatego, że księża byli zwykle blisko ludzi. Nieraz ukrywali opozycjonistów, wspierali protesty. Nie dawali się przekupić władzy, a często płacili za to najwyższą cenę – jak na przykład ks. Jerzy Popiełuszko.
Jan Paweł II był z kolei jednym z najważniejszych krytyków systemu na świecie – obok Ronalda Reagana czy Margaret Thatcher.
Spłycamy? Pewnie – już wtedy było wokół Kościoła sporo skandali, byli księża współpracujący z SB. Generalnie jednak można stwierdzić, że Kościół zdał egzamin.
Wróćmy więc do smutnego roku 2020. Gdzie jest Kościół? Za pierwszego lockdownu największym problemem księży było to, by kościoły zostały pootwierane.
Słyszeliście o księżach, którzy rzucali swoje obowiązki, by pomagać chorym? Którzy przerabiali swoje plebanie na izolatoria? Którzy organizowali zbiórki dla rodzin ofiar COVID-19? Bywały takie przypadki, ale niezwykle rzadkie.
Kościół, który ostatnio zaangażował się z całych sił w walkę z „ideologią LGBT”, walkę z pandemią jakby odpuścił. A przecież współczesny polski Kościół jest niezwykle przedsiębiorczy, potrafi nawet stawiać wielkie wieżowce w centrum Warszawy. Czemu więc nie pomaga nam walczyć z zarazą?
Zamiast tego słyszeliśmy księży, którzy apelują o nienoszenie maseczek na mszach, bo ponoć przez to trudno się modlić. Przykładu nie dawali też najważniejsi biskupi z KEP, którzy fotografowali się jeden obok drugiego bez maseczek. Nie było więc wielkim zaskoczeniem, że teraz wśród biskupów jest ognisko koronawirusa.
Jedyną radą, którą zdaje się mieć Kościół na pandemię, jest modlitwa. Tylko gdyby to samo księża mówili przed 1989 r., to niewykluczone, że ciągle żylibyśmy w PRL.