UODO upomniał posła Kazimierza Smolińskiego za naruszenie art. 6 ust. 1 RODO podczas majowej kontroli poselskiej
Sprawa nie dotyczy jakiejś bazy danych czy cyberataku. Poszło o coś znacznie prostszego - ujawnienie przed kamerami adresu mieszkania komunalnego, numeru księgi wieczystej i domniemanych informacji o dawnych lokatorach. Na żywo, w towarzystwie telewizji wPolsce24. Czyli dokładnie w taki sposób, w jaki RODO mówi: „tego nie rób”.
Wróćmy do chronologii. 19 maja 2025 r., kampania prezydencka, posłowie Dorota Arciszewska-Mielewczyk i Kazimierz Smoliński pojawiają się w sopockim magistracie. Oficjalnie - by skontrolować jeden lokal komunalny.
Nieoficjalnie - trudno pozbyć się wrażenia, że chodzi o stworzenie medialnego punktu zaczepienia. Wraz z nimi przychodzi ekipa telewizyjna, która transmituje wszystko na żywo. W takim anturażu poseł Smoliński zaczyna odczytywać dane z telefonu, podaje pełen adres, numer księgi wieczystej, a później jeszcze sugeruje, że w lokalu wcześniej miała być jakaś eksmisja i że zameldowany był tam Donald Tusk.
Doświadczeni prawnicy wiedzą, co tu nie gra, ale nawet laik zada sobie pytanie: czy naprawdę nie można było przeprowadzić tej kontroli bez publicznego czytania informacji, które - jak słusznie zauważa UODO - w ogóle nie były potrzebne do jej wykonania?
Prezes UODO, Mirosław Wróblewski, podszedł do sprawy bez politycznych ornamentów
Stwierdził po prostu, że poseł w czasie wykonywania mandatu staje się administratorem danych i musi przestrzegać prawa. A podstawą legalnego przetwarzania danych nie jest „bo tak było w mediach”, ani „bo znalazłem takie nazwisko w CEIDG”. RODO wymaga czegoś więcej - wykazania niezbędności. To słowo przewija się w decyzji jak mantra i nic dziwnego, bo właśnie ono bywa najczęściej pomijane przez osoby publiczne.
Warto zatrzymać się tu na chwilę. W polskiej debacie wciąż żyje przeświadczenie, że jeśli dane są gdzieś „jawne”, to wolno z nimi zrobić wszystko. Numer księgi wieczystej? Przecież księgi są jawne. Dane w CEIDG? Przedsiębiorcy sami wpisują je do rejestru.
Tyle że jawność nie oznacza dowolności. Jawność ksiąg wymaga wykazania interesu prawnego. CEIDG służy obrotowi gospodarczemu, a nie politycznym śledztwom i nie może być wykorzystywana do kreowania publicznych insynuacji. Ten wątek w decyzji UODO jest wyjątkowo mocny: urząd wprost podkreśla, że rejestry nie są od dostarczania treści do konferencji prasowych.
Poseł próbował tłumaczyć, że nie wiedział o transmisji na żywo, a za brak prywatności odpowiada urząd miasta, bo nie stworzył warunków do spokojnej kontroli. To linia obrony, którą UODO skwitował ze stoickim spokojem: nawet jeśli kontrola była nagrywana, poseł miał obowiązek zachować ostrożność. Ochronna folia na telefonie - skądinąd miły detal - nie ma żadnego znaczenia, jeśli dane i tak zostają odczytane na głos przed kamerami.
Najważniejsze w tej historii jest jednak coś innego
Wróblewski wskazał, że poseł w ogóle nie próbował wykazać, która przesłanka z art. 6 ust. 1 RODO miałaby legalizować to ujawnienie. Nie niezbędność, nie interes publiczny, nie ochrona żywotnych interesów kogokolwiek. Słowem - nie było żadnego powodu, dla którego te dane musiały paść. A skoro tak, upomnienie było nie tylko zasadne, ale wręcz obowiązkowe.
W tle mamy jeszcze coś, o czym politycy często zapominają: orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. ETPCz od lat podkreśla, że nawet osoby publiczne mają prawo do prywatności, choćby ograniczonej. W sprawach Hannover, ale i w wielu późniejszych, Trybunał pokazuje, że status polityczny nie jest licencją na publikowanie wszystkiego o wszystkich. To działa w obie strony - polityk też ma prawo do ochrony prywatności, ale przede wszystkim nie może tej prywatności odbierać innym bez uzasadnionej konieczności.
Cała sprawa jest dobra przynajmniej z jednego powodu: przypomina, że RODO to nie jest tylko straszak na przedsiębiorców i branżę e-commerce. Obowiązuje każdego, kto przetwarza dane, a politycy - paradoksalnie - powinni być tu najbardziej ostrożni. Bo ujawnienie adresu czy numeru księgi wieczystej to nie drobnostka. To coś, co może realnie zaszkodzić zwykłym ludziom, którzy nie są częścią politycznego teatru.