Ostatnia z czterech wielkich reform rządów Jerzego Buzka jakoś się ciągle trzyma. Nie oznacza, że wiele osób nie życzyłoby sobie by także reforma administracyjna odeszła w niebyt. A przynajmniej została w jakimś stopniu zrewidowana. Tym razem rządzący planują wskrzesić województwo częstochowskie. Może lepiej byłoby pójść na całość?
Reforma administracyjna z 1999 r. na celowniku partii rządzącej?
Jak podaje chociażby Onet.pl, w trakcie kampanii wyborczej wracają stare i sprawdzone pomysły. Wybory parlamentarne 2019 przynoszą nam wyraźną sugestię, że jeśli wygra Prawo i Sprawiedliwość, to powróci województwo częstochowskie. Nie jest to bynajmniej pierwsza sugestia, by reforma administracyjna z 1999 r. została przynajmniej zrewidowana. Najpopularniejsze pomysły na nowe województwa, oprócz częstochowskiego, to środkowopomorskie, czy specjalne województwo warszawskie składające się ze stolicy i okolic. Od czasu do czasu pojawiają się bardziej egzotyczne pomysły – niekoniecznie zresztą zgłaszane przez aktualnych rządzących. Przykładem może być chociażby województwo płocko-włocławskie. Warto byłoby się zastanowić: a gdyby tak zaszaleć i zupełnie przekreślić reformę z czasów Jerzego Buzka?
Rząd Buzka chciał zwalczyć administracyjne rozdrobnienie i jednocześnie stworzyć trwałe podwaliny dla samorządności w Polsce
Reforma administracyjna z 1999 r. miała dość sensowne, przynajmniej na papierze, założenia. Wcześniejszy podział administracyjny Polski, na czterdzieści dziewięć województw, wydaje się być wzorowany na francuskich departamentach. Podział ten był dwustopniowy – nie istniały powiaty. Biorąc pod uwagę, że obowiązywał od 1975 r., nie powinno nikogo dziwić, że istnienie silnego samorządu terytorialnego nie należało do priorytetów władz Polski Ludowej. Reforma z czasów Buzka miała na celu przede wszystkim stworzenie dostatecznie silnych ekonomicznie regionów.
Warto pamiętać, że w pierwotnych planach liczba nowych województw miała być mniejsza. Dwanaście takich regionów było jednak przesadą nawet dla rządzącego wówczas AWS. Ostatecznie ówczesna partia rządząca zdecydowała się na piętnaście województw. Ta propozycja spotkała się z wetem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten wolałby powrót do podziału administracyjnego sprzed 1975 r., opartego o siedemnaście województw. Ostatecznie wypracowano obowiązujący dzisiaj kompromis. Drugim celem reformy było wzmocnienie samorządności w Polsce. Najbliższa zwykłemu obywatelowi miał być gmina. Przywrócono także pośrednie jednostki samorządu terytorialnego – powiaty. Specyficzną ich odmianą stały się „miasta na prawach powiatu”, najczęściej dawne miasta wojewódzkie.
Tylko ta spośród czterech wielkich reform z 1999 r. jeszcze nie została zdemontowana – choć niezadowolonych znajdzie się równie wielu, co przy pozostałych
Kasy chorych przestały istnieć już dawno. Gimnazja zostały zlikwidowane. Likwidacja OFE przeprowadzana jest stopniowo acz skutecznie. Reforma administracyjna jakoś się utrzymuje, bez większych zmian. Obowiązujący podział administracyjny jest stabilny, jednak ma pewne istotne wady. Powiatów jest, w porównaniu z rozwiązaniami przyjętymi w innych krajach europejskich, dość dużo i są raczej małe. Biorąc także pod uwagę rozłożenie kompetencji pomiędzy poszczególnymi szczeblami samorządu, można śmiało określić pośredni szczebel podziału administracyjnego jako po prostu słaby. Powiat nie stanowi zresztą przedmiotu większego zainteresowania ze strony wyborców. Dla odmiany o utrzymanie statusu województwa jeszcze przed reformą mieszkańcy niektórych miast potrafili zawzięcie walczyć – przykładem mogą być Opolanie. A jednak same województwa są na tyle duże, by być dość daleko od „zwykłego obywatela” i codziennych problemów mieszkańców.
Dlaczego właściwie podział na szesnaście województw tak bardzo uwiera Polaków? Z całą pewnością większych problemów z obowiązującym podziałem administracyjnym nie doświadczają mieszkańcy głównych metropolii. Czy raczej: miast, które miały szczęście załapać się na stolice nowych województw. Olsztyn, Rzeszów, Kielce czy Zielona Góra nie są przesadnie wielkimi miastami, jakby nie patrzeć. Z czterema wyjątkami: „podwójne stolice” kujawsko-pomorskiego i lubuskiego nie były zbyt trafionym pomysłem. Największy żal reforma administracyjna z 1999 r. wzbudziła wśród mieszkańców i włodarzy pominiętych ośrodków. Przyczyny mogą być dwojakie.
A gdyby tak zamiast bawić się w półśrodki przywrócić poprzedni podział administracyjny kraju?
Przede wszystkim, powszechne jest przekonanie, że podział administracyjny służy przede wszystkim miastom wojewódzkim. To tam mają skupiać się pieniądze i uwaga ze strony władz centralnych. Poczucie marginalizacji i lekceważenia czasem dotyczy całych regionów – jak na przykład Pomorza Środkowego. Wielkość województw sprzyja także przejmowania kontroli nad chociażby sejmikami przez czynnik polityczny, partyjny – w przeciwieństwie do powiatów czy gmin, gdzie bardzo często lokalni samorządowcy wygrywają z kandydatami głównych partii. Nie należy także lekceważyć poczucia dumy mieszkańców dawnych miast wojewódzkich. Odebranie tego statusu i degradacja do roli miasta na prawach powiatu tylko wzmocniła, czy wręcz wywołała, wspomniane wyżej poczucie marginalizacji.
Niezadowoleni z reformy administracyjnej to wyborczy kapitał, który co jakiś czas któraś partia próbuje zagospodarować. Jak się łatwo domyślić, tych niezadowolonych będzie co do zasady więcej, niż entuzjastów reformy. Ostatnio modnym hasłem jest „deglomeracja” – a więc przenoszenie rozmaitych instytucji z dala od głównych ośrodków miejskich czy stolicy. Dlaczego więc nikt do tej pory nie proponuje pójścia na całość i całkowitego cofnięcia zmian wprowadzonych przez rząd Jerzego Buzka? Oczywiste koszty polityczne związane z przeprowadzeniem reformy tych rozmiarów to pierwsze co przychodzi do głowy. Są jednak kwestie praktyczne. Reforma administracyjna ma już 20 lat. Pod obecny podział administracyjny państwa budowano pozostałe struktury państwa – te specjalne. Izby skarbowe, wojewódzkie sądy administracyjne – to przykłady pierwsze z brzegu.
Istnieją także argumenty natury czysto finansowej. Zwiększenie liczby województw to także konieczność stworzenia w każdej nowej jednostce całej wojewódzkiej administracji. To z kolei oznacza zwiększenie liczby urzędów – oraz urzędników. Budynki, sprzęt i pensje dla pracowników generowałyby istotne koszty. Takie posunięcie niekoniecznie musiałoby być szczególnie popularne wśród wyborców. Co więcej, większa liczba województw wcale nie oznacza, że nagle pula pieniędzy byłaby większa. Konkurencja pomiędzy poszczególnymi ośrodkami pozostałaby najpewniej taka sama – jeśli nie bardziej zajadła.
Rozsądna decentralizacja to nie wzmacnianie oderwanych od obywatela województw – to konsolidacja i naprawa powiatów
Niewątpliwy sentyment części społeczeństwa do czasów, kiedy ich miasto – czy ich region – „miały własne województwo” nie dotyczy chyba całego poprzedniego podziału administracyjnego. Zresztą, na co dzień tak naprawdę polityką wojewódzką Polacy interesują się jeszcze mniej, niż powiatową. Nie wydaje się, by rzeczywiście istniała potrzeba tworzenia nowych województw. Pozostaje mieć nadzieję, że doraźne – i wcale nie takie duże jak by się wydawało – przedwyborcze korzyści nie skłonią żadnej przyszłej partii rządzącej do tego typu kroków. Zwłaszcza, że jeśli stworzy się nowe województwo dla któregoś „poszkodowanego” regionu, to pewne jest jedno: szybko odezwą się wszystkie pozostałe domagając się dokładnie tego samego.
Nie oznacza to, że reforma administracyjna powinna zostać przez polityków zakonserwowana i trwać w niezmienionym kształcie. Zamiast majstrować przy liczbie województw, lepiej byłoby po prostu wzmocnić powiaty. Jednocześnie dokonując ich daleko posuniętej konsolidacji. Większe jednostki byłyby w stanie realizować niektóre zadania efektywniej i być może także taniej. Co więcej, powiaty mają – w przeciwieństwie do województw – potencjał, by nie operować w oderwaniu od potrzeb swoich mieszkańców. A przecież to jest chyba istota samorządu, przeciwstawianego wadom centralizacji.