Nie mam nic przeciwko sportowcom w reklamach. Dobrze jest jednak, gdy reklama jest dodatkiem do działalności sportowej. A gdy sport jest malutkim dodatkiem do reklam? Szanować to już trudniej. Zwłaszcza gdy chodzi o reklamę polskiego rządu.
Robert Lewandowski, Kuba Błaszczykowski, Adam Małysz – ci sportowcy zarobili krocie na reklamach. Ale gdy ktoś spyta, kim jest „Lewy”, to raczej nie otrzyma odpowiedzi: „no wiesz, ten facet z reklam Huaweia”. Bo większość sportowców sobie reklamami „dorabia”. Owszem, czasem dostają więcej z reklam niż ze sportowych kontraktów. Ale to też nic złego – jeśli osiągają sukcesy w sporcie, to niech dyskontują je w taki właśnie sposób. Ich wybór.
Mamy jednak wyjątek – Robert Kubica. Jako sportowiec się nie liczy od lat, za to spogląda na nas z każdego billboardu. Można powiedzieć – chce zarabiać w ten sposób, niech zarabia. Ale mnie to wkurza – bo kiedyś byłem jego wiernym fanem i byłem przekonany, że będzie świetnym ambasadorem Polski. Nawet jeśli wtedy, cóż, polscy fani byli dla niego raczej nie na pierwszym miejscu.
Moje wkurzenie to jedno. Istotne jest jednak, kto za to płaci – i dlaczego. Bo tak naprawdę reklamowe występy powinny bulwersować nas wszystkich. W końcu wszyscy za nie płacimy.
Robert Kubica – to mogła być piękna kariera
Gdyby prywatna firma wspierała sportowca, któremu od dawna nic nie wychodzi, to bym temu nawet przyklasnął. Bo to przecież szlachetne. Kłopot w tym, że żadna prywatna firma nie będzie pompować pieniędzy w sportowca, który nie tylko nie odnosi żadnych sukcesów, ale też, powiedzmy sobie szczerze, nie ma specjalnych perspektyw.
Owszem, kilkanaście lat temu Kubica perspektywy miał doskonałe. Był pierwszym Polakiem w F1 i radził sobie nieźle. W 2008 roku zajął nawet 4. miejsce po całym sezonie. Gdyby wtedy chciał go wesprzeć któryś państwowy koncern, powiedziałbym: „to świetnie”. Bo Polak w F1 z sukcesami to po prostu promocja kraju. Tyle że gdy Kubica wygrywał w F1, żadna pomoc państwa mu potrzebna nie była. Bo… wygrywał – i prywatne firmy chciały go wspierać, bo taki miały interes.
Błyskotliwie rozkręcającą się karierę pokrzyżował jednak wypadek podczas specjalnego rajdu poza F1 – Ronde di Andora. Kubica ledwo przeżył – i szybko stało się jasne, że powrót do F1 będzie bardzo trudny. Wydawało się, że karierę w F1 może uratować tylko cud. Ten się wydarzył w drugiej połowie 2018 r.
Robert Kubica jako twarz „dobrej zmiany”
Onet publikuje taśmy z rozmów Mateusza Morawieckiego – gdy ten był jeszcze prezesem banku i daleko mu było do PiS.
„Na szczęście złamał rękę, raz, drugi. Ja nie chcę, k…a, co roku pięć dych płacić ” – mówił o pamiętnym wypadku Morawiecki. Chodziło o to, że dzięki wypadkowi, bank Morawieckiego nie musiał już Kubicy sponsorować.
Kryzys wywołany taśmami był ogromny. Ale znalazło się rozwiązanie. Państwowy Orlen, dzięki państwowej kasie, miał przywrócić Kubicę do F1. Tak się też stało. Fundusze Orlenu sprawiły, że Kubica znów mógł się ścigać.
Jednak wszystkiego nie da się kupić – na przykład sukcesów sportowych. Choć umowa z teamem Williams z 2018 r. opiewała na 100 mln złotych na dwa lata, to Kubica w wyścigach zwykle zamykał stawkę. O ile w ogóle udało mu się wyjechać na tor.
Zaczął się spełniać jednak gdzie indziej. Stał się twarzą Orlenu. To promował paliwo, to kawę, to hot-dogi. Z czasem stał się jednak bardziej twarzą „dobrej zmiany”, nie samego Orlenu. Na przykład zdarzało mu się chwalić prezydenta w rządowej telewizji.
Jaki z tego wszystkiego zysk ma Polska? Przecież państwowa firma nie potrzebuje tylu reklam, zwłaszcza, że dostarcza tak strategiczny produkt. A promocja Polski na świecie przez Kubicę jest, powiedzmy sobie szczerze, żadna.
Ale zysk ma ekipa dobrej zmiany. Potrzebuje celebrytów jak kania dżdżu, bo nie jest tajemnicą, że znane osobistości za partią rządzącą nie przepadają. Więc w tę rolę Kubica wpasował się idealnie.
To jednak jest strasznie nieuczciwe: podtrzymuje się fikcję „sportowca z perspektywami”, choć wiadomo, że wielkich perspektyw nie ma. Tylko dlatego, żeby pokazać, że „dobra zmiana” też ma swoich celebrytów. A to wszystko przecież za pieniądze państwowego koncernu. Które mogłyby pójść na sensowniejsze rzeczy.
Dlatego powiem Kubicy wprost: już go nie szanuję. Mógłby się zająć trenowaniem młodzieży, pisaniem książek czy mowami motywacyjnymi. Mógłby zaistnieć w biznesie, ma przecież świetne kontakty. Ale zamiast tego wybrał promowanie hot-dogów i „dobrej zmiany”. A płacimy za to my wszyscy.