Organy ścigania i służby specjalne grzebią nam w portalach społecznościowych, a my nawet o tym nie wiemy

Codzienne Prywatność i bezpieczeństwo Technologie Dołącz do dyskusji (124)
Organy ścigania i służby specjalne grzebią nam w portalach społecznościowych, a my nawet o tym nie wiemy

Nie jest tajemnicą, że służby mają dostęp do portali społecznościowych i przetwarzanych w ich ramach danych. Szczególnie uprzywilejowane są te amerykańskie — na czele z FBI. Warto jednak zwrócić uwagę na to, na jak wiele pozwolić sobie mogą rodzime służby.

Służby mają dostęp do portali społecznościowych

Jak pisze „The Washington Post”, duże firmy technologiczne — Microsoft, Google, Facebook i inne — systematycznie naciskają na ustawodawców, by prawnie ograniczyć możliwość służbom specjalnym i organom ścigania tajnego szpiegowania kont. Portal podaje przykład Ryana Lackeya, użytkownika Facebooka, który dopiero po latach dowiedział się, że Facebook przekazał jego dane prokuratorom, bez szczególnego poinformowania o tym.

Wprawdzie mężczyzna otrzymał informację, w formie e-maila, ale była ona na tyle ogólna i lakoniczna, że wziął wiadomość za próbę oszustwa. W wiadomości znajdowała się również klauzula, w myśl której Facebook wskazał, że nie jest uprawniony do udzielania żadnych szczegółów co do zakresu wydobywanych informacji.

Duże firmy technologiczne otrzymują rocznie setki tysięcy żądań od służb i organów ścigania. Otrzymane wskutek takiego zapytania dane obejmują nie tylko wiadomości, ale i zdjęcia, historię wyszukiwania, kalendarze, a także wiele, wiele innych danych. Amerykańskie prawo ponadto dopuszcza nałożenie obowiązku zachowania tajemnicy na portale społecznościowe i podobne serwisy. Ten może wyrażać się nie tylko w zakazie nieujawniania zakresu kontroli, ale i zakazie jakiegokolwiek informowania o niej.

Złamanie tego obowiązku może skutkować zarzutami z zakresu fałszowania dowodów lub utrudniania postępowania.

Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak groźne jest to narzędzie

Powszechne zaniepokojenie tego rodzaju szpiegowaniem (niemożliwym do ustalenia co do jego zakresu) pojawiło się po raz pierwszy wtedy, gdy „The Washington Post” i „New York Times” wykazały, że Departament Sprawiedliwości za czasów Donalda Trumpa „prewencyjnie” badał potencjalnych sprawców przecieków wrażliwych danych na początku kadencji. Chodziło nie tylko o podejrzanych o wycieki, ale i m.in. ich rodziny.

Cała problematyka sprowadza się ponadto nie tyle do samego faktu szpiegowania, ile nadużywania nakładania obowiązku zachowania tajemnicy. Firmy technologiczne zwracają uwagę na to, że jest to nadużywane przez śledczych (i służby). Oznacza to, że amerykańscy obywatele nie mają w zasadzie prawa (mimo że zapewnia je konstytucja) do obrony przed nieuzasadnionym przeszukaniem.

Departament Sprawiedliwości broni się przed tego rodzaju zarzutami. Wskazuje, że klauzulę tajności wirtualnego przeszukania i tak musi zatwierdzić sąd, więc problem nie jest aż tak poważny. Prawnicy jednak wskazują na to, że na początku postępowania ustalenie zasadności tajności jest niemożliwe.

Amerykańskie służby są wyraźnie uprzywilejowane jeżeli chodzi o pozyskiwanie danych z portali społecznościowych. Mimo tego taką możliwość mają także rodzime służby, a także śledczy. Polskie służby, jeżeli idzie o sam zakres uprawnień i kształt kontroli również mogą bardzo wiele.

A jak to wygląda w Polsce?

Co do zasady, zgodnie z polskim prawem karnym procesowym, osoba inwigilowana musi być o tym poinformowana. Sęk w tym, że bardzo duża część wykonywanych kontroli odbywa się poza postępowaniem karnym. Przyczyniła się do tego m.in. tzw. ustawa inwigilacyjna z 2016 roku. Niektóre służby mogą dokonywać sprawdzeń „prewencyjnych”, zaś nadzór nad tymi czynnościami jest w zasadzie marginalny. Więcej o uprawnieniach służb można przeczytać w tekście dotyczącym tego, czy policja może założyć podsłuch.

Jedyną blokadą przed inwigilacją — ze strony polskich służb i organów — jest zatem sama faktyczność. Chodzi o to, że są to najczęściej podmioty amerykańskie, które w odniesieniu do innych niż USA krajów działają uznaniowo. Nie każdy wniosek o udzielenie informacji serwisy społecznościowe rozpatrują pozytywnie. Choć nie można się łudzić, że z reguły odmawiają — tak nie jest.

Powyższe jest istotne przede wszystkim dlatego, że zakres danych możliwych do ustalenia na podstawie serwisów społecznościowych to już nie jedynie podsłuchana rozmowa. To także możliwość stworzenia całego profilu konkretnej osoby. Tego rodzaju zjawisku bliżej jest do zakradania się w głąb umysłu i podsłuchiwania myśli, aniżeli zwykłej oceny zgromadzonego materiału dowodowego.

W interesie wszystkich użytkowników sieci społecznościowych jest więc bezpieczny, przewidywalny i możliwy do skontrolowania system dostępu służb do danych. W przeciwnym wypadku zbliżamy się do utopijnej wizji, w której to pojęcie prywatności po prostu przestaje istnieć.