Mam wrażenie, że jeszcze nie wyszliśmy z „ery studiowania”, a już nakłada się na nią druga — era kursów i szkoleń. Z jednej strony jest to naturalne, biorąc pod uwagę możliwości pracy zdalnej, a także ekspansję branży IT na rynku pracy. Jednak szczególnie w social mediach, częściej od kursów z finansów, IT czy HR można znaleźć szkolenia z samorozwoju, niezależności czy pewności siebie. Czy nie jest to przypadkiem sprawa dla UOKiK?
Musisz rozwijać siebie, inaczej jesteś nikim
Ten nagłówek idealnie oddaje to, co czuję, czytając posty większości osób, które oferują kursy w internecie. Szczególnie te dotyczące samorozwoju, świadomego życia, własnej niezależności czy tego jak odnieść sukces. Wmawianie ludziom, że są niewystarczający, że robią zbyt mało lub że są leniwi, nie prowadzi do niczego dobrego. Mało tego, wokół tych „guru” naprawdę szybko buduje się sieć osób, które zaczynają powtarzać te slogany. Nieodparcie przypomina to coś na kształt sekty.
Mam również nieodparte wrażenie, że te pomysły padają na niezwykle podatny grunt. Patostreamerzy czy freak fighterzy, którzy nie kryją się ze swoim bogactwem pozyskanym w stosunkowo łatwy i szybki sposób, choć moralnie wątpliwy, sprawiają, że parcie na szybki zarobek jest niezwykle wysokie. W taki sam sposób oddziałują na ludzi ciężkie czasy — wysoka inflacja, drożyzna w sklepach, najdroższe kredyty hipoteczne w Europie czy wojna praktycznie przy granicy i niepewna sytuacja międzynarodowa. A na Instagramie pojawia się reklama w stylu: „nauczę cię, jak osiągnąć pełnię swojego potencjału, by wieść życie, jakie chcesz”. Oczywiście to wszystko okraszone jest idealnym instafeedem, rolkami z zagranicznych wakacji i zdjęciami luksusowych produktów (najczęściej supersamochodów i torebek oraz zegarków ekskluzywnych marek).
Po otrzymaniu takie przekazu wiele osób stwierdza — ja też tak chcę. Moim zdaniem nie ma w tym nic dziwnego. Każdy, kto ma do wyboru dobrze płatną, lekką pracę lub ciężką harówkę za najniższą krajową, wybierze tę pierwszą opcję. Takie jest moje zdanie, gdyż uważam, że natura człowieka tak działa. Jednak w tym przypadku warto zwrócić uwagę na drugą stronę, czyli twórców tych kursów. Czy obowiązują ich jakiekolwiek regulacje prawne podczas tworzenia takiego szkolenia?
Niejasna kwestia prawna. Czy jest to sprawa dla UOKiK?
Szukając przepisów regulujących kursy internetowe… nic nie znalazłem. Na jednej stronie znajdował się poradnik tworzenia takich szkoleń. Został w nim ładnie opisany pomysł na pomysł, sprzęt wymagany do takiego przedsięwzięcia czy platformy, na których warto go umieścić. Na temat legalizacji takiego działania były cztery zdania. I dotyczyły jedynie sposobu rozliczenia pieniędzy, które wpłyną na konto. Znalazła się także wzmianka o limitach nierejestrowanej działalności gospodarczej. Choć raczej każdy, kto oferuje kursy online, ma założoną firmę. Taki wniosek wysnuwam po przejrzeniu kilku Instagramów.
W tym miejscu warto przypomnieć, czym zajmuje się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Podstawowe zadania są dwa: eliminowanie niedozwolonych klauzul w umowach, a także eliminowanie praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów. Pierwsza przesłanka jest niezwykle indywidualna. Każdy szkoleniowiec ma, przynajmniej w teorii, własną umowę, którą podpisuje uczestnik kursu. Jeśli znajdują się w niej klauzule niedozwolone, to jest to niezgodne z prawem. Jednak działanie musiałby podjąć przynajmniej jeden niezadowolony klient.
Moim zdaniem to właśnie przesłanka naruszenia zbiorowych interesów konsumentów wchodzi w grę. Prezes UOKiK rozpoczął krucjatę przeciwko nieprawidłowo oznaczanym w mediach społecznościowych treściom komercyjnym. Stosunkowo wysokie kary otrzymali: Kruszwil (50 tys. zł), Maffashion (30 tys. zł) czy Marcin Dubiel (25 tys. zł). Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów może także reagować w momencie dopuszczania się przez przedsiębiorców kryptoreklamy czy promowania tzw. scamu.
Czy tych wszystkich przesłanek nie spełniają kursy, które uczą „jak zacząć działać” lub odpowiadają na pytanie: „czy musisz prosić się o zgodę na wyjście do fryzjera”? Jak dla mnie jest tu ewidentne pole do działania dla UOKiK. Skoro brak baneru „płatna współpraca” może oznaczać kilkadziesiąt tysięcy złotych kary, równie dobrze nieuczciwą praktyką może być wykorzystywanie naiwności ludzi i obiecywanie im osiągnięcia rezultatów, które do osiągnięcia zwyczajnie nie są możliwe.