Wizerunek aplikanta prawniczego jako popychadła właśnie przeniknął do telewizji masowej. W nowym serialu TVN Chyłka Zaginięcie, aplikant Kordian Oryński biega za swoją patronką jak pocieszny szczeniak. Już w jednym z pierwszych kontaktów Chyłka, czyli główna bohaterka serialu, pani adwokat i patronka Oryńskiego, każe mu wyp*** z gabinetu, bo wszedł tam bez pozwolenia. A jak naprawdę wygląda sytuacja aplikantów?
W pierwszym odcinku serialu, obejrzymy jeszcze parę klisz z życia kancelarii prawniczych. W kancelarii Chyłki jest oddzielny ekspres do kawy dla mecenasów i reszty, a aplikant Kordian Oryński dowiaduje się, że niech się lepiej cieszy z tego, co ma, bo na jego miejsce jest wielu chętnych. Zapamiętałem jeszcze, że Chyłka kazała mu się uczyć chyba kodeksu karnego, a serial sugerował, że spędził nad tym całą noc, żeby usłyszeć od swojej patronki, że to jednak nieważne.
Sytuacja aplikantów adwokackich i radcowskich
Rzeczywistość jest chyba równie brutalna, można mieć tylko nadzieję, że nikt do aplikantów nie zwraca się przekleństwami. Głównym problemem pozostają wynagrodzenia. Najlepiej podobno jest w dużych miastach, gdzie działają duże korporacje, ale warto z tej okazji przypomnieć mieszkańcom Warszawy, że za granicami Łomianek jest jeszcze 36-milionowy kraj, więc trzeba patrzeć przekrojowo.
W tym celu, wystarczy wejść na pierwszą lepszą grupę z ogłoszeniami o pracę dla prawników.
Można tam znaleźć wiele ogłoszeń, gdzie wynagrodzenie oferowane aplikantom, jest równe płacy minimalnej. Czyli 2250 zł brutto. Do tego przecież aplikant musi pokryć opłaty za aplikację. W 2019 r. opłata z rok szkoleniowy na obydwu aplikacjach wynosi 5850 zł. Na miesiąc wychodzi 487,50 zł, które trzeba zapłacić z własnej kieszeni.
Co oferują pracodawcy-mecenasi? Odpowiednikami owocowych czwartków z korporacji w kancelariach są: możliwość zdobycia cennego doświadczenia pod okiem doświadczonych prawników, praca w młodym dynamicznym zespole, w kancelarii o ugruntowanej pozycji na rynku. Aplikantom radcowskim czasami jeszcze oferuje się do wyboru formę współpracy – umowa zlecenie albo umowa o pracę- tak jakby między tymi dwoma nie było żadnej różnicy.
Od jakiegoś czasu można zauważyć, że sami aplikanci ostro się sprzeciwiają ogłoszeniom pełnych frazesów, które na końcu informują, że oferowane wynagrodzenie to płaca minimalna. Praca w jednej z takich prężnych i kompetentnych kancelarii to wątpliwa przyjemność, skoro kancelaria z tak świetnie ugruntowaną na rynku pozycją i zespołem rwącym się do kolejnych wyzwań, może zaoferować pracownikowi niewiele ponad 1600 zł na rękę. Pod ogłoszeniami coraz częściej wyłącza się możliwość komentowania. Tam gdzie można komentować ktoś często też przytomnie zauważy, że wszyscy narzekają, ale chętnych i tak będzie dużo.
Lekarstwem na niskie zarobki aplikantów jest specjalizacja prawnicza
Najlepiej jeszcze na studiach i połączona z praktykami i stażami w dużych kancelariach. O ile zdobywanie doświadczenia w trakcie studiów to rzecz absolutnie konieczna, biorąc pod uwagę to, ile czasu wolnego ma student prawa, tak specjalizacja, oczywiście prowadzi do wyższych zarobków, ale jednocześnie zabija trochę humanistyczny sznyt tego zawodu. Program aplikacji prawniczych przewiduje w ramach przygotowania do zawodu zajęcia przekrojowe. I słusznie, bo wydaje się, że mało jest prawnika w prawniku, który już na czwartym roku studiów pisze świetne umowy licencyjne dla przemysłu farmaceutycznego, ale kodeks karny czyta jak powieści Agathy Christie. Słychać tutaj trochę rozdźwięk między programem aplikacji a rynkiem pracy dla młodych prawników.
Ile powinien zarabiać aplikant?
Argumenty padają wciąż te same.
A kiedyś to było, zaczynają swój wywód starsi prawnicy. Oni się cieszyli, że mogli pracować u poważanego mecenasa za darmo. Na forach można znaleźć historię, o apelacjach pisanych na imprezach, a nawet na chwilę przed porodem. A więc, przywołując słowa prezesa chińskiej spółki, praca to błogosławieństwo i aplikant powinien się cieszyć, że może. Argument „a za moich czasów” może służyć jedynie jako ciekawostka. Naprawdę, nie istnieją żadne prawa ekonomii, które mówią, że w trakcie negocjacji należy uwzgędniać to ile ktoś się w życiu naharował, żeby usiąść do stołu.
Istnieją jednak również poważniejsze zarzuty, głównie dotyczące tego, że aplikant nic nie umie. Osobę świeżo po studiach trzeba dopiero przyuczyć do zawodu, potem można jej płacić normalne pieniądze.
Jest w tym oczywiście sens, nie od dziś wiadomo, że zawód prawnika się spauperyzował. Młodych prawników wciąż przybywa, mimo że w prawdziwym życiu nie leci ten sam zajebisty soundtrack co w serialu o prawnikach pod tytułem „w garniturach”, a naszą sekretarką nie jest żona księcia Harry’ego.
Kto ma w tym sporze racje?
Na tych samych forach, z aprobatą spotykają się ogłoszenia, w których mecenasi piszą, że nie stać ich na zaoferowanie wyższego wynagrodzenia. Z ich ogłoszeń płynie szczerość i chęć budowania realacji na wzajemnym szacunku. I tak, za szacunek od pracodawcy, tak samo jak za robiącą karierę w Polsce za sprawą Marszałka Karczewskiego czy Martyny Wojciechowskiej „pracę dla idei” nie zrobi się zakupów w Biedronce, ale coś w tym jest.
Bo i aplikanci i wykwalifikowani prawnicy, jadą na tym samym wózku tego humanistycznego zawodu, który za argumentacje prawną pozwala brać się już prawie każdemu, niezależnie od jakości wykształcenia. Prawnika nie weryfikuje się, w przeciwieństwie do lekarza, po tym jak trzyma skalpel i czy wie po której stronie jest wątroba. Dzisiaj często wystarczy, że „ma gadane”. Coraz więcej w prawniku jest zwykłego cwaniaka, a nie humanisty.
A nie ma nic gorszego, od pracodawcy chytrusa, który, autentyczna historia, płaci swojemu aplikantowi, mniej niż wynosi go łączny koszt miesięcznych prowizji za wypłaty gotówki z bankomatów. Rozkładając ręce, oferuje trochę ponad 1600 zł na ręke, takie życie, mówi, wsiada do swojego porsche i odjeżdża na pożegnanie machajac swoim najnowszym iphonem.
Na to, żaden aplikant nie powinien się godzić i dobrze jest widzieć, że to się zmienia.