W strajkach nie dostaje się punktów za styl

Gorące tematy Państwo Dołącz do dyskusji (447)
W strajkach nie dostaje się punktów za styl

Coraz więcej osób oburza się na sposób, w jaki demonstranci przekazują swe niezadowolenie. Warto jednak pamiętać, że ostatecznie liczy się skuteczność protestu, a nie wrażenia artystyczne. 

Patryk Słowik – dwukrotny laureat nagrody Grand Press, prawnik, dziennikarz Dziennika Gazety Prawnej, felietonista Bezprawnika

W zachowaniu protestujących widzę ogrom działań, które mi się nie podobają. Nie akceptuję popychania katolików wychodzących z kościołów, potępiam przemoc – zawsze, nie jestem zwolennikiem ujawniania adresów zamieszkania osób opowiadających się za zakazem aborcji oraz wolałbym okrzyki „jesteśmy głęboko nieukontenowane” od tych wykrzykiwanych obecnie. Tyle że to, co ja bym wolał oraz co by się podobało dziennikarzom piszącym zza warszawskich biurek, jest zupełnie bez znaczenia. Masowe protesty ostatecznie nie są przecież oceniania przez pryzmat wrażeń, które pozostawili po sobie protestujący, lecz ich skuteczności. Tym bardziej, że trzeba sobie zdawać sprawę z tego, iż za 90 proc. najgorszych zachowań, które można wytknąć protestującym, odpowiada zawsze jeden proc. najzagorzalszych „bojowników”. I nie wolno postrzegać całości przez pryzmat marginesu.

Konrad Piasecki, dziennikarz TVN24, napisał na Twitterze, że „styl, język i postulaty strajku kobiet to prosta droga do ośmieszenia i skompromitowania protestów” oraz że „gdyby PiS miał lepić przeciwnika idealnego – wyglądałby właśnie tak”.

Szczerze z tą diagnozą się nie zgadzam.

Po pierwsze, postulaty strajku są świetne, gdyż klarowne. I gdy piszę „świetne”, nie mam na myśli tego, że się z nimi zgadzam. To bez znaczenia. Istotą jest to, że wokół postulatu wolności wyboru kobiet zgromadziło się wiele osób, które do tej pory nie były zainteresowane czynnym uczestnictwem w życiu społecznym, nie mówiąc już o protestowaniu. Oczywiste dla niemal wszystkich jest to, że organizatorki protestów przedstawiają również postulaty skrajne, przypuszczam, że niekoniecznie popierane przez znaczną część demonstrujących. Ludziom to jednak nie przeszkadza, gdyż skupiają się wokół hasła najbardziej ogólnego – wolności wyboru.

Po drugie, nie można mówić o tym, że protest jest śmieszny, jeżeli uczestniczy w nim dzień w dzień kilkadziesiąt tys. osób, a na nikim nie zrobi wrażenia demonstracja kilkusettysięczna. Żadna partia polityczna nie może lekceważyć tak ogromnego buntu społecznego. Zresztą po reakcji Jarosława Kaczyńskiego doskonale widać, że nie lekceważy on przeciwnika.

Po trzecie, na ulice wyszli ludzie, którzy na co dzień nikomu nie wadzą. Większość obywateli nie poprze protestu rolników czy górników. Ale już protest kobiet – jak najbardziej. Standardem stało się, że mężczyźni, którzy do tej pory w swoim życiu nawet nie pomyśleli o aborcji, chodzą ze swymi partnerkami jako „obstawa”. Nie udało się też namówić bojówek kibicowskich do wystąpienia przeciwko protestującym. Ba, przecież partnerki wielu kiboli biorą udział w protestach.

Zarazem oczywiste dla mnie jest, że czym więcej będzie skrajności wśród protestujących, tym bardziej sami będą odcinali sobie tlen. Większość osób, idąc na demonstrację, chce uniknąć zadymy, bitwy z policją i wewnątrzstrajkowych utarczek. Tyle że nie ma strajków idealnych. Gdyby kobiety szły z hasłem „jesteśmy głęboko nieukontenowane”, zapewne dziś już mało kto pamiętałby o tym, że był jakikolwiek protest.

Dziennikarze coraz częściej twierdzą, że protest, w obecnej postaci, PiS-owi pomoże, a nie zaszkodzi. Uważa tak choćby Jacek Nizinkiewicz z „Rzeczpospolitej”.

– Strajk Kobiet wzmacnia PiS. Ataki na kościoły, wandalizm i wulgarność wzmacniają partię Kaczyńskiego. Karygodna forma protestów zaciera ich treść. Protestujący marnują potencjał współczucia i empatii, jakie mieli po decyzji TK, przez chamstwo, którego większość nie zaakceptuje – wskazał Nizinkiewicz.

Abstrahując od tego, że próbowano już protestów z kwiatkami i świeczkami i – mówiąc wprost – potencjał współczucia i empatii nie okazał się wystarczający, to ze stricte politycznego punktu widzenia nie widzę jakiejkolwiek możliwości, by PiS na strajkach zyskał, a nie stracił. Pamiętam, że spory światopoglądowe najczęściej działały na korzyść partii Jarosława Kaczyńskiego. To jednak nie ten przypadek. Nikt nowy z powodu wprowadzenia zakazu aborcji (na razie częściowego, niektórzy politycy już mówią o całkowitym) na PiS nie zagłosuje. Nie sądzę też, by nowymi wyborcami stali się ci, których uczucia religijne zostały obrażone – przede wszystkim dlatego, że to już jest elektorat rządzących. Widzę za to, że bardzo wiele osób, także w mniejszych miejscowościach, które do tej pory nie interesowały się polityką, postanowiło się zainteresować. I nie ma już znaczenia, co ktoś myśli na temat aborcji, gdyż aby wyjść na ulicę, nie trzeba już w ogóle mieć wyrobionego zdania. Protesty bowiem zaczęły być bardziej antypisowskie, niż za prawem do aborcji.

Zakaz aborcji po wyroku Trybunału Konstytucyjnego: