Orban tak zhakował demokrację, że nawet desperackie zjednoczenie opozycji nie pomogło go pokonać

Zagranica Dołącz do dyskusji (117)
Orban tak zhakował demokrację, że nawet desperackie zjednoczenie opozycji nie pomogło go pokonać

Zjednoczenie opozycji nie pomogło pokonać coraz bardziej autokratycznego węgierskiego przywódcy. Orban wygrał wybory na Węgrzech bez konieczności dosypywania głosów czy dopuszczania się innych otwartych fałszerstw. Bo kiedy cała Europa nie patrzyła, on zhakował sobie demokratyczny system tak, by nie dało się go odsunąć od władzy. Polscy hakerzy z PiS są słabsi, dlatego w 2023 roku również polska opozycja będzie miała większe pole manewru.

Wybory na Węgrzech – jakie wnioski?

Przy 53-procentowym poparciu Orban wygrywa wybory w cuglach, pokazując całemu światu, że Węgrzy nadal go kochają. Zjednoczona opozycja, której niektóre sondaże dawały nawet wynik nieco lepszy od Fideszu, uzbierała raptem niecałe 35% poparcia i prawdopodobnie nie odbierze rywalom nawet większości konstytucyjnej. Węgierski parlament dodatkowo „wzbogaci” się o skrajną prawicę, w postaci partii Mi Hazank, stworzonej przez… potentata branży porno. Taki oto krajobraz rysuje nam się w dzień po wyborach. Jedyne pozytywne wieści z Budapesztu są takie, że wymierzone w społeczność LGBT referendum okaże się nieważne. Wychodzi na to, że Węgrzy może i nie lubią wolnych mediów i organizacji pozarządowych, ale na niszczenie mniejszości seksualnych przez władze już nie patrzą tak przychylnie.

Na wynik zjednoczonej opozycji na Węgrzech bardzo uważnie patrzyła zdecydowanie-nie-zjednoczona opozycja w Polsce. Suflujący od miesięcy pomysł jednej listy w wyborach parlamentarnych w Polsce Donald Tusk właśnie stracił jeden ze swoich koronnych argumentów. Okazuje się, że połączenie wszystkich sił – „od komunistów aż po faszystów”, jak w swojej niefortunnej wypowiedzi określił to lider węgierskiej opozycji Peter Marki-Zay – nie daje gwarancji sukcesu. A przynajmniej nie daje takiej gwarancji na Węgrzech. Gdzie, o czym warto pamiętać, rozkład demokracji jest wciąż mimo wszystko w znacznie bardziej zaawansowanej fazie niż w Polsce. Dlatego na obie sytuacje nie możemy patrzeć w skali jeden do jednego.

Wybory na Węgrzech – gra do muzyki Orbana

Bardzo trafnie opisał to w jednym ze swoich wpisów Leszek Jażdżewski z Liberte!:

Viktor Orban strzelił opozycji w kolano, a potem powiedział: ścigajmy się. Gratulować mu zwycięstwa, to nie rozumieć czym jest demokracja.

Bo Viktor Orban wygrał wybory w systemie zhakowanej demokracji. Czyli jakiej? Otóż takiej, w której 90% mediów znajduje się w rękach albo państwa, albo będących na sznurku partii władzy oligarchów. Nieco ponad rok temu, bo na początku 2021 roku, z eteru zniknąć musiało ostatnie niezależne węgierskiego radio – Klubradio. Dziś nadaje z internetu, ma wciąż dużą rzeszę słuchaczy (casus Radia 357), ale nie zmienia to faktu że wiele osób słuchających radia poprzez tradycyjne odbiorniki straciło dostęp do niezależnych informacji. W podobny sposób Fidesz zaorał portal Index.hu, który przerobił na serwisik całujący go po rękach. Zwolnieni dziennikarze założyli oczywiście nowy projekt, ale mający ogromny problem z utrzymaniem się z powodu braku reklam z zależnych od państwa spółek.

Dokładnie to samo, ale znacznie mniej skutecznie, próbuje zrobić w Polsce Prawo i Sprawiedliwość. Do tej pory sukcesów ma niewiele – przejęcie Polska Press oznaczało upaństwowienie i tak chylących się ku upadkowi dzienników, a lex TVN czy zapomniana już nieco próba wprowadzenia podatku od reklam upadły z powodu albo braku większości, albo protestu prezydenta Andrzeja Dudy. W Polsce wciąż mamy zatem silne wolne media, dzięki czemu Kaczyński nie potrafi narzucić nam swojej narracji. A dlaczego to takie ważne? Bo Orban, który pierze ludziom mózgi tak, że Węgrzy nie zasługują już na bycie naszymi bratankami, był w stanie przekuć inwazję swojego przyjaciela Putina na Ukrainę w… wyborczy sukces. Wmówił ludziom, że tylko głosując na niego będą mogli zapobiec globalnej wojnie. Nie pokazywał im scen z Mariupola, Buczy czy Irpienia. Zamiast tego pokazywał jak wielu uchodźców przyjęli do siebie Węgrzy. Niespecjalnie dodając, z jakiego powodu uciekają.

Wybory na Węgrzech – jak mają się do polskich

W takiej sytuacji opozycja musiała sięgnąć po krok desperacki – zjednoczyć się. Przez całą kampanię jednak cały czas wychodziły różne problemy związane z ideowymi różnicami między partiami. Przez to wiele tygodni zmarnowano na wewnętrzne konflikty, co tylko pozwalało Orbanowi się umacniać. W Polsce – dzięki Bogu – nie jesteśmy zmuszeni do takiej desperacji. Wciąż można mądrze utworzyć listy zgodne programowo ze sobą. Bez konieczności usadzania na jednej liście Andrzeja Rozenka i Marka Sawickiego. Czy Klaudii Jachiry i Stanisława Tyszki. Z Budapesztu popłynął sygnał: desperacja nie zawsze popłaca. A jedna lista to w moim przekonaniu ruch desperacki, w stylu: idziemy na hurraaaaa! A dobrze wiemy jak często polskie szarże w tym stylu kończyły się. Chwalebną bo chwalebną, ale jednak porażką. Miejmy jednak na uwadze to, że PiS ma jeszcze ponad rok na to, żeby i Polakom, i opozycji – używając metafory Jażdżewskiego – zacząć strzelać w kolana.