Wczoraj spełniłem swoje małe marzenie, a mianowicie dotarłem wreszcie do sklepu sieci Dino.
Tyle o nich czytałem i nie ukrywam – bardzo im kibicuję. To polska sieć, która metodą partyzancką nieoczekiwanie zaczęła odbijać nasz kraj, zdominowany w sektorze marketów i dyskontów przez korporacje niestety zagraniczne: niemieckie, francuskie czy portugalskie. Facet, o którym nikt nawet dobrze nie wie jak wygląda, siedzi sobie gdzieś w małej wielkopolskiej mieścinie i stawia raz za razem malutkie markeciki na zapomnianych przez świat wioskach, dając równocześnie mieszkańcom Polski gminnej namiastkę cywilizacji.
Dino. Giełdowy prymus, z mam nadzieję wciąż dużym potencjałem na rozwój. Bardzo mieszane uczucia budzi we mnie giełdowy debiut Żabki, ponieważ mam wrażenie, że Żabka obecnie ma już ze trzy placówki na mojej liczącej 300 metrów ulicy, ma swoją siedzibę i na Giewoncie, i w środku Puszczy Białowieskiej, i pewnie tam gdzie jest przedziurawiony Nord Stream też jakąś Żabkę Nano już upchnięto. Dino znałem dotąd głównie z opowieści i internetowych wykresów ekonomistów, bo tak bardzo omija wielkomiejskie przestrzenie Mazowsza, w których niestety spędzam większość swojego czasu. Dlatego – nie ukrywam – od lat noszę się z zamiarem kupienia skromnego pakieciku akcji w nadziei na dalszą ekspansję, ale dawno temu powiedziałem sobie, że najpierw muszę zobaczyć osobiście, o co w ogóle tyle krzyku.
Dino od środka mimo wszystko trochę rozczarowuje, ale i tak wypada lepiej od Biedronki
Łącząc sobie w głowie cały ten zewnętrzny feedback na temat Dino, który pozbierałem przez lata, spodziewałem się, że w środku nie będziemy mieli sklepu o charakterze delikatesowym, jak choćby nieodżałowany Piotr i Paweł. Nie, wystrój przypomina mi bardziej sklepy sieci Społem, głębokie lata 90. To znaczy – ja je pamiętam w ten sposób z lat 90., bo pewnie urządzane były jeszcze wcześniej. Nawet same wózki w Dino wydają się być bardzo archaiczne i sprowadzone rodem z jakiegoś demobilu. Regały – retro, w tym złym tego słowa znaczeniu. Sklep mięsny i dział z warzywami pod względem wystroju – retro, również PSS Społem 1994. Jedynie, jak na ironię, regały z alkoholami prezentują się godnie i nowocześnie.
Jednocześnie, pomimo archaicznego i generalnie brzydkiego wystroju, w sklepie panował dość spory porządek, nie było palet, o które można by się było potykać na każdym kroku, a alejki były przejezdne. Czuję się jakbym teraz „recenzował” autobus komunikacji miejskiej, zachwycając się, że ten po prostu jechał i zatrzymywał się na każdym przystanku, ale jako stały bywalec Biedronki wiem doskonale, że dziś nawet takie podstawy nie są standardem w polskich dyskontach.
(Tak, też trochę nie mogę uwierzyć, że właśnie piszę recenzję marketu, ale wszystko zmierza w słusznym kierunku)
Sposób prezentacji produktów na półkach też trudno mi jednoznaczenie ocenić. Wiele towarów było estetycznie wypakowanych pojedynczo, część była wyłożona w małych kartonikach umożliwiających bezproblemowe wybranie jogurtu czy opakowania przypraw, a sama oferta produktów była całkiem bogata. Jednak w innych sekcjach sklepu postawiono także kartony do samodzielnego demontażu. Mimo wszystko jednak jest to półeczkę wyżej od takiego Lidla czy Biedronki, gdzie z reguły po prostu rzuca się karton pełen towaru na zasadzie „bierzta i cieszta się, że nie na podjeździe do kasy”.
Chciałbym jednakże zauważyć, że bardzo dobre wrażenie zrobiła na mnie oferta warzyw i owoców, które były bardzo świeże, ładne i jakby spoza matrycy. Przykładowo ogromne i piękne borówki amerykańskie można było sobie nałożyć szufelką, a nie z tych plastikowych kuwetek. Dziś w dyskontach dużych sieci warzywa i owoce to regularnie towar drugiego lub trzeciego sortu, tymczasem Dino, którego przyszło mi odwiedzić, miał pod tym względem dość „bazarkową” ofertę. Znacznie mniej spektakularna wydała mi się oferta stoiska mięsnego.
Ja nie jestem typem człowieka, który skrupulatnie sprawdza paragony, ale za ogromne zakupy z 11-kilogramowym arbuzem w zestawie zapłaciłem 157 złotych i przyznam tutaj szczerze, że byłem przygotowany na kwotę znacznie powyżej 200 złotych. Wydaje mi się więc, że Dino jest na dodatek względnie tanie. Jednakże wszystkie internetowe koszyki porównujące ceny w marketach pokazują, że to nieprawda, a Dino plasuje się zaledwie w środku stawki. Najwyraźniej więc trafiłem po prostu na dobre promki. No właśnie, a skoro o promocjach mowa:
Dino ośmiesza Biedronkę
Przede wszystkim jednak zebrałem was wszystkich tutaj w jednym konkretnym celu. Otóż nienawidzę Biedronki za sposób prezentacji jej cen. Nie tylko dlatego, że byłem kiepski z matematyki oraz mam wadę wzroku. Tymczasem by dowiedzieć się ile kosztuje pojedyncza butelka Coca-Coli w Biedronce, często trzeba mieć lupę i doktorat z trygonometrii.
Nie podoba mi się przede wszystkim cwaniactwo Jeronimo Martins. To co oni uprawiają w swoich sklepach, to w mojej ocenie cyniczna próba żerowania na ludzkiej nieuwadze. To nie jest uczciwe prezentowanie promocji „weźmiesz kilka, dostaniesz zniżkę” tylko tworzenie sztucznej ułudy, że coś jest tańsze, niż w rzeczywistości jest, a warunki takiej zniżki nie są dostatecznie czytelne. Jeśli takie praktyki nie proszą się o interwencję UOKiK-u, to już nie wiem co. Czytam zresztą, że również Dino znalazło się w tej kwestii na radarze urzędu, najwyraźniej więc trafiłem na moment, w którym sklep postanowił już wziąć sobie do serca te zastrzeżenia. Niestety, nie każda sieć może jednak powiedzieć o sobie to samo.
Dino robi to dobrze. Sposób funkcjonowania promocji „w hurcie taniej” jest za każdym razem, w każdym miejscu sklepu, w niezwykle etyczny, czytelny sposób przedstawiony. Mamy dwie ceny, które łatwo pozwalają zrozumieć ile coś kosztuje i jaką ewentualnie zniżkę możemy ugrać. Brawo. Ponieważ sprawy konsumenckie zawsze były dla nas ważne na Bezprawniku, zawsze piętnowaliśmy różnych cwaniaczków, oszustów i krętaczy, tym razem chciałbym nagrodzić Dino dobrym słowem za wyjątkowo etyczne podejście i raczej odbiegające od standardowej rynkowej patologii.
A jak to się stało, że w ogóle udało mi się znaleźć w Dino? A no najwyraźniej sieć cały czas ekspanduje i natrafiłem na nią przy okazji wizyty w moim rodzinnym Płocku. Inna sprawa, ze każdy z otwartych tu sklepów też postawiony został wedle filozofii „jak najdalej od prawdziwej tkanki miejskiej”, na kompletnych obrzeżach. I przyznam szczerze, że – pod kątem tego co wspominałem o inwestycjach – bardzo ciekawi mnie, kiedy Dino realnie zdecyduje się wejść do miast, do centrów miast, czy to tylko świadoma strategia niewychylania się, czy w końcu będzie nas czekała rekonkwista polskiego handlu.