Wiemy już, że ostatnim czasie paragony w tradycyjnych sklepach zrobiły się wyjątkowo długie i zarazem mało treściwe. To jednak nie koniec sklepowych absurdów. Wiele dyskontów zaraz przy wyjściu ustawia specjalne śmietniki na dowody zakupu, których jedynym celem jest otworzenie klientowi bramki. Po co więc drukowanie paragonów do każdej transakcji, skoro większość klientów ich nie bierze?
Fizyczny paragon bardziej obchodzi Skarbówkę niż konsumentów robiących codzienne zakupy w dyskontach
Nie da się ukryć, że żyjemy w świecie pełnym absurdów. Natykamy się na nie także wtedy, gdy robimy codzienne zakupy. Zawiłe promocje i skrajnie nieczytelny sposób prezentacji cen przecenionych produktów jeszcze jakiś czas temu stały się przedmiotem ogólnonarodowej dyskusji. Teraz przyszedł czas na paragony. Tym razem nie chodzi o samą długość tych z Biedronki, lecz o samą istotę ich wręczania klientom. Po co sklepy to właściwie robią?
Nie zrozumcie mnie źle: doskonale rozumiem podatkowe przyczyny takiego stanu rzeczy. Na sprzedawcy ciąży taki obowiązek. Jego zignorowanie i niewydanie paragonu stanowi przestępstwo albo wykroczenie skarbowe. Może się nam trafić szczególnie nadgorliwy urzędnik, który wręczy nam mandat za położenie paragonu na ladzie zamiast wręczenia go kupującemu do ręki. Mam na myśli zupełnie inny problem, na który uwagę zwrócił jeden z czytelników Bezprawnika, pan Wiesław.
Zapoznałem się z treścią artykułu o paragonach Biedronki. To sprowokowało mnie do napisania do Państwa kilku słów odnośnie paragonów w Polsce. Są one drukowane zawsze, a tylko niewielu kupujących je odbiera, stąd cała masa tych wydruków trafia do kosza, dodatkowo absorbując sprzedawcę, nie wspominając już o dodatkowych kosztach i ekologii. Nigdy nie miałem okazji robić zakupów we Francji, ale od mieszkających tam znajomych mam informacje, że paragony są drukowane tylko na wyraźne życzenie kupującego. Jeśli faktycznie tak jest, to uważam to za bardzo mądre posunięcie.
Doprawdy nie da się z panem Wiesławem nie zgodzić. Przy czym warto odnotować, że absurd w polskich sklepach idzie wręcz o krok dalej. Krążące po internecie statystyki jasno sugerują, że zdecydowana większość klientów paragonu nie bierze, jeśli absolutnie nie musi. Zmusić się ich do tego nie ma, bo przecież na konsumencie żaden obowiązek nie ciąży. W dobie kas samoobsługowych paragon służy przede wszystkim do otworzenia sklepowej bramki. Z niepotrzebnym już świstkiem papieru coś trzeba zrobić. Sklepy dość często wystawiają specjalne śmietniki, do których klienci mogą je wyrzucić.
Fakultatywne drukowanie paragonów oznaczałoby tak naprawdę same korzyści względem obecnego rozwiązania
Drukowanie paragonów do każdej transakcji wydaje się zbędne także z uwagi na istnienie dedykowanych sklepowych aplikacji. Zawierają one elektroniczny skan paragonu, który teoretycznie mógłby z powodzeniem zastąpić papierową wersję, jeśli przyszłoby do udowadniania zakupów na potrzeby zgłaszania reklamacji.
Co w przypadku osób, które nie korzystają ze zdobyczy nowoczesnej techniki w trakcie robienia zakupów? Nic. Jeśli chciałyby dostać papierowy paragon do ręki, to po prostu prosiłyby o niego kasjera. Prawdę mówiąc, bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem byłoby automatyczne pytanie o to, czy takowy wydrukować. Jeżeli ktoś uważa, że byłaby to zbytnia fanaberia i zawracanie głowy, to powinien zwrócić uwagę na płatności kartą. Identyczny względem zaproponowanego przeze mnie przed chwilą mechanizm jest od lat stosowany w kwestii drukowania potwierdzenia.
Fakultatywne drukowanie paragonów ograniczyłoby marnotrawstwo papieru. Przy czym papier paragonowy nie jest takim zwykłym papierem. Nie nadaje się do recyklingu i każdorazowo powinien trafić do pojemnika na odpady zmieszane. To w końcu tzw. papier termiczny z domieszką substancji chemicznych. Nie sposób także nie zauważyć, że paragony i tak lądują w śmietniku prędzej niż później. Zazwyczaj po upływie ok. 2 lat pozostają już nieczytelne. Typowy konsument nie ma z nich większego pożytku. Z jakiegoś powodu ustawodawca uznał, że przedsiębiorcy mają je trzymać przez 5 lat.
Sposobem na zabezpieczenie znajdujących się na nich danych jest zrobienie kopii elektronicznych, co sprowadza nas z powrotem do nowoczesnych rozwiązań. Drukowanie paragonów powinniśmy ograniczyć do absolutnego minimum i wyraźnie preferować dokumenty cyfrowe. W ecommerce to już przecież norma. Konsumenci robiący codzienne zakupy w tradycyjnych sklepach i tak mają wybór: wziąć paragon albo tego nie robić.
Proponowane przeze mnie rozwiązanie wprowadzałoby raptem jedną istotną zmianę: do drukowania paragonu dochodziłoby wyłącznie w pierwszym przypadku. Jedyną stratą, jaka przychodzi mi do głowy, jest utrata dodatkowej powierzchni reklamowej tak sprytnie wykorzystanej przez na przykład Biedronkę.