Trybunał Konstytucyjny w sprawie, która nas obrzydza i męczy po tym jak PO i PiS znowu urządziły sobie z państwa prywatny folwark przepychanek, zauważył dziś m.in., że odmowa powołania sędziów przez Prezydenta Andrzeja Dudę była niekonstytucyjna.
To z kolei sprawia, że uprzednie decyzje Prezydenta mogłyby, choć wcale nie bez wątpliwości jak sugerują niektórzy komentatorzy, zostać uznana za delikt konstytucyjny. To zła wiadomość dla Państwa nie tylko z punktu widzenia ustrojowego, ale i politycznego. Z prozaicznej przyczyny – ponieważ wpływałoby to na jego niezależność polityczną, zaś Parlament działając pod postacią Zgromadzenia Narodowego mógłby postawić go przed Trybunałem Stanu.
Art. 13.
1. Postawienie Prezydenta w stan oskarżenia może nastąpić uchwałą Zgromadzenia Narodowego, podjętą większością co najmniej 2/3 głosów ustawowej liczby członków Zgromadzenia Narodowego.
Jakkolwiek trudno jest mi sobie wyobrazić stawianie Prezydenta przed Trybunałem Stanu, a zwłaszcza przez partię, z której się on wywodzi, ostatnie tygodnie w znaczący sposób poszerzają tolerancję mojej wyobraźni. 374 parlamentarzystów potrzeba do postawienia Prezydenta przed TS, a trudno sobie wyobrazić, by w takiej sytuacji Nowoczesna, PSL czy PO stawały w obronie Andrzeja Dudy.
Jednakże sam fakt istnienia takiej możliwości w znaczący sposób może rzutować na samodzielność i niezależność władzy prezydenckiej, która w takiej sytuacji może stać się de facto zakładnikiem partii. Gdyby bowiem w działaniach Prezydenta Dudy stwierdzono znamiona deliktu konstytucyjnego (teraz albo nawet w przyszłości) to siłą rzeczy daje to Prawo i Sprawiedliwości narzędzie w postaci „Teraz nie dostrzegamy przesłanek złamania prawa, ale to może się zmienić”.
Gdybyście zapytali mnie o to czy taka sytuacja jest problemem dla PiSu, odpowiadam wprost – to dla Jarosława Kaczyńskiego swoista wycieczka do Disneylandu.
Osobiście jestem nieco rozczarowana prezydenturą Andrzeja Dudy, choć nie we wszystkich aspektach. Prezydent oczarował mnie swoimi zdolnościami w zakresie godnej reprezentacji narodu, a także owocną wyprawą do Chin, którą w najbliższym czasie na łamach Bezprawnika Wam zrelacjonuję – jest na co czekać.
Martwi mnie jednak, że wbrew zapowiedziom nie stara się być „Prezydentem wszystkich Polaków”. I choć nigdy przesadnie nie dawałam wiary tego typu deklaracjom, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tym razem rozczarowanie jest jeszcze większe. Nie wiem na co liczyłam. Być może nadzieje rozbudzała przeszłość Andrzeja Dudy w Unii Wolności, międzynarodowe doświadczenia z Parlamentu Europejskiego, młody wiek czy pogłoski o bardzo liberalnej małżonce.
Tymczasem pierwsze miesiące Andrzeja Dudy to świetne wystąpienia wizerunkowe, ale też dość bezrefleksyjna realizacja programu Prawa i Sprawiedliwości, pozbawiona jak dotąd znamion krytyki czy jakiejkolwiek samodzielności. Jestem w tym miejscu bardzo rozczarowana, bo spodziewałam się jednak, że po miałkiej prezydenturze Bronisława Komorowskiego trafi nam się postać o wiele bardziej suwerenna. Dotychczasowe poczynania, jak choćby zachowanie w sprawie sędziów Trybunału Konstytucyjnego czy również budzące wątpliwości prawne ułaskawienie niewinnego Mariusza Kamińskiego, niestety póki co temu poglądowi przeczą.
Usprawiedliwieniem dla niektórych decyzji Prezydenta może być jednakże fakt, że w dużej mierze musi on sprzątać bałagan, którego narobiły skandaliczne, dziś uznane za niekonstytucyjne zmiany w ustawie o Trybunale przeforsowane przez posłów Platformy Obywatelskiej i PSL.
Chciałoby się powiedzieć – Panie Prezydencie, jesteśmy z Panem, Pan jest tu dla nas, a nie dla jakiejkolwiek partii. Rzecz w tym, że jeżeli którakolwiek z decyzji Prezydenta, przeszłych lub przyszłych, będzie wypełniała znamiona deliktu konstytucyjnego, powyższe stwierdzenie z obawą należy uznać za nieaktualne.
Ps. Przepraszamy, że ostatnio na łamach Bezprawnika wpycha nam się tak dużo tej polityki, ale mamy nadzieję, że sami rozumiecie powagę sytuacji – w tle rozgrywają się sprawy fundamentalne, także z punktu widzenia prawa.
Fot. tytułowa: Shutterstock