Joe Biden wygrał wybory prezydenckie w USA. Jak będą się kształtować stosunki Polski z nową administracją?

Państwo Zagranica Dołącz do dyskusji (8)
Joe Biden wygrał wybory prezydenckie w USA. Jak będą się kształtować stosunki Polski z nową administracją?

Wybory w USA wygrał przykładny katolik Joe Biden. Ktoś by pomyślał, że nad Wisłą będą się cieszyć z jego triumfu nad skandalistą Donaldem Trumpem. A jednak już teraz rząd robi co może, by skomplikować sobie stosunki z nową prezydencką administracją. Co się zmieni w przyszłym roku?

Wybory w USA wygrał Joe Biden – Donald Trump szanse na odwrócenie wyniku głosowania ma już tylko hipotetyczne

Zgodnie z przewidywaniami, zliczenie głosów korespondencyjnych przyniosło w Stanach Zjednoczonych zwycięstwo kandydatowi demokratów. Joe Biden wygrał te wybory, choć na głosowanie w kolegium elektorskim trzeba będzie jeszcze poczekać.

Trzeba jednak pamiętać, że w USA nie ma jakiejś centralnej „federalnej komisji wyborczej”, która urzędowo stwierdzałaby który kandydat zwyciężył w głosowaniu. Biorąc pod uwagę istnienie właśnie kolegium elektorskiego nie miałoby to większego sensu. Zwycięzcę wskazują więc amerykańskie agencje prasowe.

Zazwyczaj jest to wystarczający powód by złożyć prezydentowi-elektowi gratulację. Te płyną do Joe Bidena z całego świata. Jest jednak kilka państw, które nieszczególnie mogą się pogodzić z porażką Donalda Trumpa. Niestety, należy do nich także Polska.

Andrzej Duda złożył Bidenowi gratulacje tyleż nieporadne co wręcz obraźliwe

Prezydent Andrzej Duda miał jedno, proste zadanie – pogratulować Bidenowi wygranej w wyborach. W 2016 r. nie miał żadnych oporów ze złożeniem oficjalnych gratulacji Trumpowi dzień po przeprowadzeniu głosowania. Tym razem jednak ograniczył się do „pogratulowania udanej kampanii„.

Teoretycznie polski prezydent miał na myśli „zwycięską kampanię„, to zresztą nie jedyny lapsus tych gratulacji. Nie ma w końcu czegoś takiego jak „nominacja kolegium elektorskiego”. Jeżeli jednak ktoś myślał, że Amerykanie nie zauważą potencjalnego, to był w dużym błędzie. Media za oceanem zestawiły Polskę razem z innymi wyborczymi denialistami – takimi jak Słowacja, Meksyk czy Iran.

Warto więc zadać sobie pytanie: w czym Joe Biden przeszkadza naszemu rządowi? Wszystko wskazuje na obawę nad Wisłą, że skończyły się dla niego złote czasy w relacjach polsko-amerykańskich.

Joe Biden na pierwszy rzut oka jest wręcz wymarzonym prezydentem USA dla Polski

Polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych, jak to zwykle bywa w racjonalnie postępujących państwach, pozostaje mniej-więcej spójna niezależnie od tego która partia akurat obejmuje władzę. Nie oznacza to jednak, że Joe Biden i jego administracja nie będą inaczej rozkładać nacisków na pewne kwestie.

Z pewnością bez zmian pozostanie dbałość o interesy amerykańskich firm. To dobra wiadomość dla Polski – oznacza, że Amerykanie dalej będą chcieli nam sprzedać F-35, wciąż będą zainteresowani sprzedawaniem nam gazu, oraz cały czas będą gotowi brać udział w tworzeniu polskiej energetyki jądrowej. Oznacza to w końcu dla nich niemałe pieniądze. Dlaczego więc mieliby z tego rezygnować?

W kwestiach geopolitycznych również mamy powody do zadowolenia. Joe Biden jest bardzo życzliwie nastawiony do współpracy transatlantyckiej z Unią Europejską. Ta z kolei jest jednym z gwarantów bezpieczeństwa naszego państwa – zarówno energetycznego jak i czysto militarnego. Donald Trump był tu przeciwieństwem. Ustępujący prezydent otwarcie wręcz grał na rozbicie Unii Europejskiej, wspierając ruchy eurosceptyków, ze zwolennikami jak najbardziej twardego Brexitu na czele.

Administracja Trumpa głównego przeciwnika USA upatrywała w Chinach. Najprawdopodobniej to się nie zmieni – Amerykanie dalej będą się krzywić na interesy z chińskim Huawei. Wiele wskazuje jednak na to, że wojna handlowa z Państwem Środka będzie miała bardziej subtelny i rozsądny charakter.

Dla amerykańskich demokratów Polska PiS może się niestety jawić jako wschodnioeuropejski odpowiednik trumpizmu

Jakby tego było mało, Rosjanie już się obawiają, że Joe Biden wzmocni antyrosyjską retorykę. Warto pamiętać, że nie tylko polski rząd trzymał kciuki za Donaldem Trumpem – także na Kremlu miano nadzieję na reelekcję prezydenta, którego postawa względem Rosji w najlepszym wypadku była ambiwalentna, czy wręcz śliska.

Wygląda więc na to, że Joe Biden, prywatnie praktykujący katolik, to wymarzony amerykański prezydent także dla obecnego polskiego rządu. Jest jednak jeden problem – w postaci właśnie rządów Zjednoczonej Prawicy.

Ludzie próbując zrozumieć nieznane zjawiska starają się szukać znajomych punków odniesienia. Tymczasem z punktu widzenia Amerykanina, „starcie cywilizacji” i „wojna kulturowa” toczone rzekomo nad Wisłą wcale nie są czymś zupełnie obcym. Wręcz przeciwnie: brzmi dokładnie jak bzdury opowiadane przez najbardziej radykalnych trumpistów i przedstawicieli tzw. „alt-right„.

Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że światopoglądowa wojna wypowiedziana przez Prawo i Sprawiedliwość własnemu narodowi to coś, czemu nawet administracja Donalda Trumpa wcale nie przyklaskiwała. Warto pamiętać, że w Stanach Zjednoczonych prawa mniejszości seksualnych są czymś oczywistym a aborcja jest w każdym stanie zupełnie legalna do 12 tygodnia ciąży. Wsparcie dla środowisk LGBT manifestowała chociażby ambasador Georgette Mosbacher.

Dla Amerykanów prawa osób LGBT i dostęp do aborcji to oczywistość, dla PiS radykalne lewactwo

Joe Biden może zechcieć wesprzeć Komisję Europejską w próbach zawrócenia Polski ze ścieżki autodestrukcji. Warto pamiętać, że pod koniec września ówczesny kandydat demokratów wprost stwierdził, że „prawa osób LGBTQ+ to prawa człowieka i „strefy wolne od LGBT” nie mogą mieć miejsca ani w Unii Europejskiej, ani na świecie„. Ambasada Polski oczywiście powtórzyła starą śpiewkę, że żadnych stref wolnych od LGBT w Polsce nie ma. Kładąc przy tym akcent na „strefy wolne od ideologii„. Polski rząd naiwnie sądzi że ktokolwiek na świecie w to uwierzy.

Biorąc pod uwagę, że Donald Trump dla dzisiejszych demokratów stanowi coś w rodzaju ucieleśnienia wszelkiego zła, nie ma się co spodziewać, że Joe Biden będzie aktywnie wspierał polski odpowiednik ustępującego prezydenta swojego kraju. Skończą się z pewnością ciepłe gesty, przedwyborcze wizyty.

Stany Zjednoczone mogą wręcz zacząć mówić jednym głosem w Komisją Europejską. W końcu walka o prawa człowieka i praworządność na świecie to dodatkowe punkty u swoich wyborców. Tymczasem Polska jest już tak uzależniona od USA, że niespecjalnie ma tu jakiekolwiek pole manewru.

Warto wspomnieć, że planowane przez Jarosława Kaczyńskiego wyciągnięcie ręki po amerykański kapitał w trakcie „repolonizacji mediów” było nieakceptowalne już dla Trumpa. W przypadku administracji Joe Bidena byłoby to wręcz posunięcie samobójcze.

Jakby tego było mało, polityka zagraniczna państwa PiS opierała się w dużej mierze o osobę Donalda Trumpa. Rządzący starali się przypodobać ustępującemu prezydentowi USA, uderzając w jego próżność i narcystyczną osobowość. Przejawem tej strategii był chociażby słynny „Fort Trump”. Joe Biden przekreślił właśnie cztery lata starań o jak najgłębsze podlizanie się Trumpowi.

Niedługo może się ziścić najgorszy koszmar PiS: prezydent USA mówiący jednym głosem z Komisją Europejską

To właśnie sprawia, że teraz polska prawica próbuje wypierać ze świadomości zwycięstwo Bidena. Niektórzy politycy partii rządzącej, a także ich medialni klakierzy, liczą że karta jeszcze się odwróci i sądy dadzą zwycięstwo Trumpowi. Inni powtarzają bezkrytycznie tezy o możliwych nieprawidłowościach czy fałszerstwach. Właśnie dlatego Andrzej Duda złożył Biednowi tak niezręczne gratulacje.

Niestety, polskie władze próbujące do ostatniej chwili zaklinać rzeczywistość potencjalnie działają na szkodę interesów naszego państwa. Skoro na dobre relacje z administracją Bidena nie ma co liczyć, to wypadałoby przynajmniej nie zrażać do siebie nowego prezydenta USA już na dzień dobry.

Biorąc jednak pod uwagę całość polskiej polityki zagranicznej ostatnich lat – uparte trwanie przy odchodzącym w polityczny niebyt Trumpie to chyba posunięcie, którego powinniśmy się spodziewać. Warto jednak przypomnieć, że nasi rządzący przed wyborem Donalda Trumpa starali się przymilać do Hillary Clinton. Być może jednak zostało w nich choć trochę z tamtej elastyczności?