Doświadczenie pokazuje, że jeśli jakieś rozwiązanie jest dobrowolne, niewiele podmiotów decyduje się je wdrożyć, zwłaszcza gdy wiąże się to z dodatkowym wysiłkiem albo kosztami.
W 2035 roku co trzeci dorosły Polak będzie otyły
W Polsce nadwagę ma już ponad połowa dorosłych, a otyłość dotyczy blisko jednej czwartej społeczeństwa. Oznacza to, że niemal co czwarty Polak zmaga się z chorobą, która zwiększa ryzyko cukrzycy typu 2, nadciśnienia, miażdżycy, zawałów i nowotworów. Ten trend jest wyraźnie rosnący i, jeśli nic się nie zmieni, do 2035 problem obejmie ponad 35 proc. dorosłych mężczyzn i 25 proc. kobiet – przekonuje NFZ.
Otyłość rzadko jest wynikiem jednej złej decyzji. To przeważnie efekt stylu życia, który sprzyja nadwyżce kalorycznej i niedoborowi ruchu. Praca zdalna, ograniczenie spontanicznej aktywności i łatwy dostęp do wysoko przetworzonej żywności sprawiły, że ludzie masowo utracili kontrolę nad bilansem energetycznym. Po drodze jeszcze pandemia COVID-19 rozprzestrzeniła kłopoty. Szacuje się, że ponad 40 proc. dorosłych przybrało w tym czasie na wadze średnio 5–6 kilogramów.
Konsument nie wie, ile kilokalorii wylądowało na jego talerzu
Przez pośpiech i wygodę coraz większą rolę odgrywa jedzenie poza domem. Dania restauracyjne przygotowywane „pod smak” często zawierają znaczne ilości masła, oleju czy cukru, a konsument z reguły nie wie, ile kilokalorii trafia na jego talerz. Brak tej informacji utrudnia wybór nawet osobom dbającym o linię.
Tymczasem tak jak producent odpowiada za bezpieczeństwo żywności, tak samo restaurator – w imię społecznej odpowiedzialności biznesu – mógłby wziąć odpowiedzialność za rzetelną informację o tym, co trafia na talerze klientów, łącznie z podawaniem kaloryczności potraw. Zwłaszcza w lokalach o niewielkim i stałym menu to niezbyt czasochłonne. Oczywiście można odbić piłeczkę i powiedzieć, że do restauracji nie przychodzi się jeść zdrowo, lecz przede wszystkim smacznie – i zamiast liczyć każdy kęs chcemy wreszcie pozwolić sobie na chwilę beztroski, a jeżeli zależy nam na zdrowym odżywianiu, zawsze możemy przygotować posiłek samodzielnie w domu. Z pewnością jest to jakiś argument.
Co więcej, część osób uważa, że podawanie kaloryczności jest bezsensowne, bo po co to robić, skoro i tak nic to nie da; jeśli ludzie jedli tłusto, to dalej z przyzwyczajenia będą tak robić. Akurat sprawa wcale nie jest tak oczywista. Pokazały to Stany Zjednoczone. Transparentność zadziałała tam jak impuls do zmiany na lepsze. I właśnie takich zachęt dziś najbardziej potrzebujemy.
Minus 60 kilokalorii plus miliardy oszczędności
W 2018 roku w USA wprowadzono obowiązek podawania kaloryczności potraw w menu sieciowych restauracji posiadających co najmniej 20 lokali. Przepis wymierzono głównie w bary szybkiej obsługi.
Krytycy uprawiający czarnowidztwo od razu stwierdzili, że Amerykanie i tak nie zmienią swoich nawyków. Pomylili się. Po pięciu latach średnia kaloryczność zamawianych posiłków spadła o 20–60 kcal – niby niewiele, ale od czegoś trzeba zacząć. Metoda małych kroków często opłaca się bardziej, niż rzucanie kogoś na głęboką wodę. Ten wynik jest złudnie niespektakularny. Prawdziwy efekt w skali populacji wydaje się piorunujący. Zdaniem naukowców z Tufts University w Medford w stanie Massachusetts sukces trzeba liczyć w tysiącach unikniętych przypadków chorób dietozależnych. W tym co najmniej 28 tys. przypadków mniej nowotworów w grupie wiekowej 20–65 lat, blisko 17 tys. zgonów z powodu raka mniej oraz oszczędnościach w wysokości prawie 3 miliardów dolarów ze względu na brak obciążenia systemu ochrony zdrowia.
Tymczasem w Polsce państwo nie chce nakładać kolejnych obowiązków na przedsiębiorców, a swoją decyzję tłumaczy problematycznością dokładnego wyliczania wartości energetycznej dań zwłaszcza przy często zmieniającym się jadłospisie. Jednocześnie doświadczenia z USA pokazują, że sama informacja może być potężnym narzędziem. Im więcej danych i przejrzystości otrzymuje konsument, tym większa szansa, że zacznie podejmować decyzje korzystniejsze dla swojego zdrowia.