W powszechnym odbiorze, zwłaszcza w kulturze zachodniej, noblistka bywa wrzucana do francuskiego panteonu narodowego, taki kolejny „produkt Paryża”. Tymczasem mówimy o kobiecie, która urodziła się na Warszawie, dorastała w zaborze rosyjskim (a mimo to Rosjanie na swojej Wikipedii zdecydowanie lepiej radzą sobie z określeniem tożsamości narodowej Skłodowskiej-Curie, niż nasi zachodni partnerzy), wychowywała się w cieniu represji po powstaniu styczniowym i która – co szczególnie ważne – przez całe życie z dumą podkreślała swoje polskie nazwisko.
Francuzi? Oni akurat dbają, by światu wbijało się do głowy „Marie Curie”
Dorobek naukowy, dwa Noble, ikoniczna postać nauki XX wieku. Francja może sobie dopisać do listy „swoich” ludzi kultury i nauki kolejną gwiazdę. A my? My wciąż jakby zawstydzeni, powtarzamy, że „no tak, ale przecież żyła we Francji”. No żyła – ale wyjechała z Polski jako 25-latka, by móc studiować i pracować. To nie jest historia dziecka „porwanego w kołysce”, które nie zna swojej ojczyzny. Skłodowska była świadomą kobietą, kształconą w tajnych polskich kompletach, mówiącą i piszącą po polsku do końca życia.
Tu pojawia się hipokryzja. Kiedy Leo Messi spędził trzy dekady w Barcelonie, nikt nie wpadł na pomysł, żeby w hiszpańskich podręcznikach pisać „Hiszpan Leo Messi – najwybitniejszy piłkarz w historii”. Nawet jeśli miał paszport i mieszkał tam większość życia. To nie działa w sporcie, a w nauce nagle ma działać? Nikt nie kwestionuje, że Messi to Argentyńczyk. A Curie wciąż bywa przedstawiana na świecie jako Francuzka lub Polko-Francuzka.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Skłodowska-Curie to postać na miarę Krakowa, Kopernika czy „Solidarności” – dziedzictwo, które powinniśmy pielęgnować i bronić, także na poziomie narracji. Nie dlatego, by coś komuś odbierać, ale dlatego, że Polska nie może przegrywać wojny kulturowej i informacyjnej o własnych bohaterów. W świecie, gdzie liczy się wizerunek, branding i kto szybciej przekaże swoją wersję historii, my wciąż stoimy z boku, kiwając głowami.
Czy można coś zrobić?
Pytanie brzmi: czy państwo polskie jest w stanie sformułować instrumenty prawne, które chroniłyby nasze dziedzictwo narodowe? Nie chodzi przecież o zakazywanie innym pisania „Marie Curie”, ale o stworzenie ram, które pozwolą nam aktywnie reagować. Może ustawa o ochronie dziedzictwa narodowego wizerunkowego – podobna do tych, które chronią symbole i nazwy geograficzne. Tak jak „oscypek” czy „kiełbasa lisiecka” mają swoje oznaczenia w Unii Europejskiej, tak można by próbować walczyć o to, by w oficjalnych publikacjach naukowych czy edukacyjnych stosowano pełne nazwisko: Maria Skłodowska-Curie.
Prawnie to trudne – nazwiska nie są jak produkt regionalny. Ale już budowanie narracji państwowej, programów edukacyjnych, wreszcie konsekwentna polityka kulturalna – to jak najbardziej w naszym zasięgu. Państwo mogłoby finansować kampanie edukacyjne, fundować stypendia jej imienia z jasnym komunikatem, organizować wystawy i projekty międzynarodowe, które jednoznacznie podkreślają polski rodowód noblistki.
Bo jeśli nie zadbamy o własną historię, zrobią to inni. I wtedy nasze największe dziedzictwo stanie się cudzym symbolem. A naprawdę trudno o bardziej absurdalny scenariusz, niż taki, w którym najwybitniejsza kobieta w dziejach ludzkości – Maria Skłodowska-Curie – przestaje być Polką w oczach świata tylko dlatego, że my nie umiemy się o nią upomnieć.