Zablokował ustawę przedłużającą szczególne przywileje socjalne i ochronne dla obywateli Ukrainy. Uzasadnienie jest proste: skoro mijają już trzy i pół roku od rosyjskiej napaści, to trzeba przemyśleć na nowo proporcje między solidarnością a odpowiedzialnością za własne państwo.
Z jednej strony trudno odmówić mu logiki
Polska nie jest ani bezdennym workiem z pieniędzmi, ani państwem, które może sobie pozwolić na niekończącą się opiekę socjalną nad obywatelami innego kraju. Choć Ukraińcy odgrywają ogromną rolę w naszej gospodarce, podejmując pracę tam, gdzie Polacy nie chcą lub nie mogą, to nie brakuje też przykładów osób, które przez długi czas korzystały z pomocy bez żadnego wkładu w system. W takim kontekście propozycja prezydenta, by świadczenia były powiązane z pracą w Polsce, wydaje się nie tyle restrykcją, co przywróceniem podstawowej zasady wzajemności.
Z drugiej strony, trzeba uczciwie powiedzieć: decyzja ta niesie ryzyka polityczne i geopolityczne. Polska przez ostatnie lata była dla Ukraińców symbolem bezwarunkowej solidarności. Głos Nawrockiego – niezależnie od intencji – będzie w Kijowie odebrany jako sygnał, że pomoc się kończy i teraz radźcie sobie sami.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
A to może zostać wykorzystane nie tylko przez rosyjską propagandę, ale także przez siły wewnątrz UE, które od początku chciały spychać sprawę Ukrainy na dalszy plan. Jeśli Polska, dotychczas najwierniejszy sojusznik, zaczyna stawiać twarde warunki, to inni poczują, że mają polityczne alibi, by ograniczać wsparcie jeszcze szybciej.
Polska racja stanu powinna więc brać pod uwagę dwie płaszczyzny
Pierwsza – czysto wewnętrzna: nasze społeczeństwo zaczyna być zmęczone kosztami wojny, nie tylko finansowymi, ale i emocjonalnymi. Z badań opinii wynika, że Polacy coraz częściej oczekują zrównania reguł gry. Gdy rodzina z Radomia czeka miesiącami na zabieg w szpitalu, a obok pojawia się narracja, że uchodźcy są przyjmowani poza kolejką, rodzi się gniew. Ten gniew może rozsadzać scenę polityczną, wpychając elektorat w ręce radykałów, co poniekąd już się dzieje. Nawrocki, nazywany trochę takim "Konfederatą z rekomendacji PiS-u" próbuje temu zapobiec, zanim problem wymknie się spod kontroli.
Druga płaszczyzna to interes strategiczny. Polska nie ma luksusu prowadzenia polityki w próżni. Każdy ruch wobec Ukrainy jest obserwowany w Moskwie, Berlinie i Waszyngtonie. Wydłużenie okresu nadawania obywatelstwa do 10 lat czy propozycja wpisania „banderyzmu” do kodeksu karnego to gesty, które w Warszawie mogą zostać odebrane jako przywrócenie równowagi, ale w Kijowie zabrzmią jak oskarżenie całego narodu. To cienka granica między obroną interesu państwa a podważeniem fundamentów sojuszu, którego Polska potrzebuje równie mocno jak Ukraina.
Z perspektywy polskiej racji stanu – to ruch konieczny, ale niezwykle ryzykowny. Konieczny, bo bez korekty polityki wobec uchodźców za chwilę sami Polacy zaczną masowo buntować się przeciwko własnym władzom. Choć prezydentowi trochę się za tę decyzję dostanie, to w pewnym sensie ja te działania rozumiem - chodzi nie tylko o budżet kraju, ale też o uratowanie Polski przed Grzegorzem Braunem. Ryzykowny, bo może zachwiać wizerunkiem Polski jako lojalnego partnera Ukrainy w najtrudniejszej chwili. A bez tego wizerunku nasza pozycja w Europie i NATO może szybko osłabnąć.
Dobrą politykę poznaje się po tym, czy potrafi znaleźć balans. Jeśli po wecie uda się uchwalić ustawę, która z jednej strony wymaga od Ukraińców integracji i pracy, a z drugiej nie odcina ich od pomocy w podstawowych sferach życia, to Polska wyjdzie z tego sporu silniejsza. Jeśli jednak zwycięży logika gestów – albo bezwarunkowego rozdawnictwa, albo twardego zamykania drzwi – przegramy wszyscy.