Eksperci zajmujący się cyberbezpieczeństwem wychodzą z założenia, że dane osobowe każdego z nas zostały już wykradzione. To prowadzi do wniosku, od którego włos dosłownie jeży się na głowie. Każdy z nas może paść ofiarą kradzieży tożsamości, a tym samym spłacać pożyczki, które przestępcy pozaciągali na jego dane. Nie trzeba daleko szukać, żeby znaleźć przykłady głośnych wycieków w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Atak na morele.net, Virgin Mogile zgłosiło wyciek danych, czy ogromny wyciek danych SGGW. To tylko pierwsze z brzegu, a przecież było tego dużo więcej.
Odnoszę wrażenie, że nasz kraj to istne eldorado dla cyberprzestępców. To oczywiście wypadkowa wielu czynników. Nie przykładamy specjalnej wagi do ochrony naszych danych i bez namysłu podajemy je wszędzie tam, gdzie zostaniemy poproszeni. Drugim czynnikiem jest niestety lekkomyślność pracowników wszelkiej maści firm i instytucji, które z naszych danych korzystają. Przykładem niech będzie SGGW. Wyciek danych, który miał miejsce w listopadzie, wynikał z kradzieży laptopa, na którym znajdowały się dane studentów. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że jego dysk twardy nie był szyfrowany. Gdyby bowiem był, całej afery by nie było.
Skradzione dane - kredyt to problem ofiary
Trzecim winowajcą jest niestety nasze prawo, które w kwestii zapobiegania skutkom wycieków danych jest gdzieś w latach 90. Wyłudzenie kredytu na skradzione dane jest banalnie proste. Niestety ofiara tego procederu musi niemal poruszyć niebo i ziemię, żeby całą tą machinę zatrzymać. Sprowadza się to do tego, że całemu systemowi trzeba udowodnić, że nie jest się wielbłądem. Jest to o tyle irytujące, że do kradzieży tożsamości wcale nie jest konieczne fizyczne zgubienie dokumentów. To poszkodowany musi udowodnić, że nie zaciągał kredytu. Gdyby było inaczej, to każdy dłużnik mógłby w prosty sposób uniknąć odpowiedzialności za swoje zobowiązania, mówiąc, że został oszukany. Przed ustawodawcą jest trudne zadanie rozwiązania tego problemu.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Każdego roku skala wyłudzeń kredytów na skradzione dane jest coraz większa. Już teraz szacuje się, że przestępcy w ten sposób zaciągają zobowiązania na kwotę 1,7 miliarda złotych rocznie. Rocznie zapobiega się wyłudzeniom na kwoty ok. 200-300 milionów złotych. Gdy powstawał system PESEL, nikt w najśmielszych snach nie mógł przewidzieć powstania internetu. Wtedy ten numer, nadawany indywidualnie każdemu obywatelowi mógł pełnić funkcję "sekretnego numeru potwierdzającego naszą tożsamość". Dziś rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej, a numer PESEL podajemy równie często, jak adres e-mail. W połączeniu z imieniem i nazwiskiem to często wystarczy, aby wyłudzić kredyt. Oczywiście nie w banku, ale w różnych instytucjach pożyczkowych, które chwalą się sloganami "pożyczka bez BIK".
Istnieje co prawda szereg serwisów i usług, które mogą zapewnić pewien poziom bezpieczeństwa. Alerty BIK, Chrońpesel.pl, bezpiecznypesel to tylko niektóre z nich. Problem polega na tym, że są to inicjatywy całkowicie prywatne. Do tego jedyne co dają, to niezbędny czas na reakcję w przypadku zaistnienia podejrzanej sytuacji. W ostateczności i tak nie zmieni to sytuacji prawnej poszkodowanego.