Połączenie Orlenu i Lotosu wydawało się zawsze kontrowersyjnym pomysłem. Im więcej szczegółów jednak poznawaliśmy, tym wątpliwości przybywało. Po co w ogóle było nam to wszystko? Daniel Obajtek właśnie wytłumaczył. Na przykład aby stacje Orlen w Niemczech już nikogo nie dziwiły.
Trudno zdroworozsądkowo zrozumieć, czemu Orlen tak parł do fuzji z Lotosem. Zwłaszcza, że część stacji Lotosu przez to musiała trafić do węgierskiego MOL, a kontrolę nad Rafinerią Gdańską prawdopodobnie (bo ostatecznych umów nie znamy) zyskali Saudyjczycy. I MOL, i Saudi Aramco to, delikatnie rzecz ujmując, firmy, które przynajmniej nie są dalekie od Kremla.
Wizja „koncernu multienergetycznego”, o której mówi ciągle prezes Obajtek, może ładnie wyglądać w prezentacjach. Pewnie ma też znaczenie, jeśli chodzi o ustalanie wynagrodzeń zarządu. Powiedzmy sobie jednak szczerze – z perspektywy przeciętnego Polaka nie ma to większego znaczenia. No, chyba, że ten Polak obawia się „energetycznego” monopolu państwowej firmy, która kontroluje zbyt wiele dziedzin gospodarki. Teraz jednak Obajtek wreszcie dość konkretnie wyjaśnił, po co była ta fuzja z Lotosem.
Stacje Orlen w Niemczech. Pozbywamy się majątku, by nasi sąsiedzi poznali naszego „czempiona”
Otóż Orlen przejmuje niemieckie tanie stacje, które w większości znajdowały się przy dyskontach Aldi. Dotąd należały one do austriackiego koncernu OMV.
Daniel Obajtek napisał wprost, że pieniądze pochodzą ze sprzedaży części aktywów Lotosu.
Finalizujemy zakup 17 stacji w południowych Niemczech. Transakcję finansujemy ze środków pozyskanych ze sprzedaży części stacji Lotosu. Dzięki temu przyspieszamy rozwój niemieckiej sieci i uzupełniamy jej dostępność o południowe landy, gdzie dotychczas nie byliśmy silnie obecni pic.twitter.com/9EkvuoOPFf
— Daniel Obajtek (@DanielObajtek) January 19, 2023
Trzeba przyznać – prezes Orlenu nie owija w bawełnę, a można nawet zaryzykować stwierdzenie, że byłego wójta Pcimia nieco zawodzi instynkt samozachowawczy. Wychodzi na to, że „oddawanie” Węgrom i Saudyjczykom naszego majątku było m.in. po to, by inwestować w Niemczech. Trzeba przyznać, że płocki koncern rośnie tam w siłę. Już będzie miał tam ponad 600 stacji paliw, będzie teraz obecny nie tylko na północy, ale i na bardzo zamożnym południu kraju.
Tylko jaki to ma w zasadzie sens? Po co rezygnować ze stacji Lotosu w Polsce, by móc przejmować stacje w Niemczech? Biznesowo wyjaśnić to trudno. Wyjaśnieniem jest raczej jakaś dziwna obsesja rządzących na punkcie Niemiec. Można mieć wrażenie, że duża część naszej polityki sprowadza się do tego, by naszym sąsiadom „dopiec”. Czasem jest to zupełnie słuszne – na przykład wytykanie Niemcom prorosyjskich projektów czy opór w sprawie dozbrajania Ukrainy. Teraz pewnie Nowogrodzka jest dumna z tego, że nasz gospodarczy „czempion” przejmuje niemieckie stacje.
Gdy jednak ma się mocarstwowe ambicje, zapomina się czasem o sprawach przyziemnych. Polacy chyba woleliby po prostu, żeby Orlen ich nie doił – i nie inwestował milionów euro w niemieckie stacje. Szkoda, że polityka płockiego koncernu jest dokładnie odwrotna.