Rosjanie postanowili walczyć z zagranicznymi wpływami w swoim państwie. Tamtejsza Duma niemalże jednomyślnie przegłosowała ustawę wymagającą rejestracji od każdej osoby pobierającej pieniądze z zagranicy i wypowiadającej się na tematy polityczne. Taki zagraniczny agent będzie musiał także zarejestrować swoją działalność jako osoba prawna. Paranoja? Raczej kolejny sposób na zwalczanie jakiejkolwiek opozycji.
Praktycznie każde współczesne państwo krzywo patrzy na jawne zagraniczne wpływy na swoją politykę
Nie powinno nikogo dziwić, że większość państw niespecjalnie sobie życzy, by cudzoziemcy mieszali się do ich spraw wewnętrznych. Nie chodzi bynajmniej o szpiegów czy dyplomantów. „Zagraniczny agent” to także osoba, która za cudzoziemskie pieniądze wypowiada się na temat polityki danego kraju. Taką definicję przyjęli chociażby Amerykanie. W Stanach Zjednoczonych już od 1938 r. funkcjonuje specjalna ustawa o „zagranicznych agentach”.
Także na terenie Unii Europejskiej od czasu do czasu pojawiają się oskarżenia o wpływanie tych czy innych fundacji czy osób na politykę niektórych państw członkowskich. Na szczególną uwagę zasługuje tu zawziętość z jaką chociażby Węgry traktują amerykańskiego miliardera Georga Sorosa. Skądinąd wywodzącego się właśnie z Węgier.
Niektóre z państw są dużo bardziej wyczulone na tym punkcie. Palmę pierwszeństwa można śmiało przyznać Rosji. Tamtejsza Duma, jak podaje Gazeta Wyborcza, ustanowiła właśnie obowiązek rejestracji całej tego rodzaju zagranicznej agentury. Nową ustawę przyjęto niemalże jednomyślnie. A także objęcie jej szeregiem dodatkowych ograniczeń i restrykcji. Czterech deputowanych się wstrzymało, 311 było za przyjęciem nowych przepisów.
Nowa rosyjska ustawa to tylko pozornie przykład wyjątkowo niechlujnej i nieprecyzyjnej legislacji
Według nowej rosyjskiej ustawy każdy zagraniczny agent będzie musiał się zarejestrować jako osoba prawna. W jakiej konkretnej formie? Tego ustawa już nie precyzuje. Co więcej, będzie musiał także na żądanie rosyjskiego ministerstwa sprawiedliwości przedstawić bilans wszystkich swoich dochodów oraz wydatków. Także sama definicja takiego agenta nie jest zbyt ostra. Najdelikatniej rzecz ujmując.
By podlegać rygorom ustawy wystarczy spełnić dwa kryteria. Przede wszystkim trzeba „rozpowszechniać materiały informacyjne”. Czym są materiały informacyjne? Co to znaczy tak naprawdę „rozpowszechniać”? Deputowani także nie mają większej potrzeby doprecyzowywać tego rodzaju pojęć.
Drugim kryterium jest rzecz jasna „otrzymywanie pieniędzy z zagranicznych źródeł”. Także tutaj Duma nie była na tyle małostkowa, by bawić się w ustalanie jakichkolwiek granic. Ustawa nie wskazuje również jak często taki zagraniczny agent musi otrzymywać pieniądze z zagranicy. Hipotetycznie wystarczy opublikować coś na tematy polityczne i jednocześnie otrzymać jakąś śmiesznie niską kwotę spoza granic Federacji Rosyjskiej.
Brzmi jak prawo, które może dosięgnąć tak naprawdę niemal każdego, kogo tylko władze sobie wymyślą? Najprawdopodobniej dokładnie o to tutaj chodzi. Nieprecyzyjność ustawy to nie przykład legislacyjnego niechlujstwa. To rozmyślne zostawienie sobie przez władzę jak najszerszych możliwości interpretacyjnych. Rygor tych przepisów to narzędzie, które Kreml może wykorzystać, może tego nie zrobić – ale lepiej uważać.
Zagraniczny agent, czytaj: szpieg, zdrajca albo wróg – o takie skojarzenia niewątpliwie chodzi rosyjskim władzom
Warto pamiętać, że Rosja już wcześniej ograniczała działalność „zagranicznej agentury”. Wówczas chodziło o organizacje pozarządowe otrzymujące pieniądze z zagranicy. „Medium-zagraniczny agent” to łatka, jaką w świetle prawa rosyjskie władze przypisały chociażby organizacji chroniącej żurawie czy pomagającej chorym na AIDS.
Nie sposób nie zauważyć, że sam status „agenta” to wystarczająca dolegliwość. Nawet w Polsce to słowo w kontekście obcych wpływów kojarzy się jednoznacznie źle. Nie powinny większego zdziwienia budzić skojarzenia ze szpiegami czy wręcz płatnymi zdrajcami. Wyjątkowo arbitralne kryteria jakimi operuje rosyjska ustawa sprawia, że nowe prawo może po prostu stanowić bat na jakąkolwiek opozycję. Realną czy nie.
W takim wypadku organizacje pozarządowe, opozycjoniści, blogerzy czy nawet zwyczajni Rosjanie będą mieli dość prosty wybór. Albo zrezygnować zupełnie z pieniędzy z zagranicy, albo pod żadnym pozorem nie publikować czegokolwiek, co może nie spodobać się Kremlowi. Jak wiadomo, wymuszanie autocenzury bywa skuteczniejsze, niż bezpośrednie ingerencje ze strony organów państwa w rozpowszechniane treści.