Premier Mateusz Morawiecki przedstawił założenia tarczy antyinflacyjnej mającej nas uchronić przed skutkami kryzysu energetycznego i szalejącej drożyzny. Szef rządu przyczyny takiego stanu rzeczy wskazał trafnie. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Morawiecki pomija szereg niewygodnych dla siebie i swojego rządu faktów.
Założenia tarczy antyinflacyjnej same w sobie należy odczytywać raczej pozytywnie
Wreszcie, po kilku miesiącach nakręcania się inflacyjnej spirali, rząd postanowił coś jednak z tą drożyzną zrobić. Reakcja na drastyczny wzrost cen niemalże wszystkiego, w tym przede wszystkim kosztów energii ponoszonych przez gospodarstwa domowe, to kolejna „tarcza”.
Na czwartkowej konferencji prasowej premier przedstawił wraz z ministrem aktywów państwowych założenia tarczy antyinflacyjnej. W grę wchodzi między innymi czasowa obniżka akcyzy na paliwo do najniższego dopuszczalnego przez Unię Europejską poziomu. Obniżka będzie obowiązywać od 20 grudnia do 20 maja przyszłego roku. Dodatkowo od 1 stycznia do 31 maja sprzedaż paliwa zostanie zwolniona z podatku od sprzedaży detalicznej. Przez pięć miesięcy paliwa zostaną również zwolnione z opłaty emisyjnej.
Kolejną zmianą będą obniżki stawek podatku VAT od stycznia do marca. W przypadku energii elektrycznej na 5 proc., w przypadku gazu na 8 proc. Obecnie obowiązuje stawka podstawowa 23 proc. Wreszcie, rządzący przygotowują tzw. dodatek osłonowy mający zrekompensować wzrost cen, między innymi żywności, najgorzej zarabiającym Polakom.
Same założenia tarczy antyinflacyjnej wydają się całkiem rozsądne. Warto jednak przyjrzeć się temu, jak premier uzasadniał każdy z tych kroków. Wbrew pozorom, szef rządu trafnie diagnozował niektóre z przyczyn obecnego kryzysu. Z mocnym naciskiem na słowo „niektóre”.
Bardzo łatwo jest zwalać winę na Unię Europejską i Rosję, kiedy pomija się miesiące zaniechań własnego rządu
Trudno bowiem odmówić Morawieckiemu słuszności, gdy wskazywał na manipulacje cenowe Gazpromu, czytaj: Kremla, jako jedno ze źródeł wzrostu cen gazu. Moglibyśmy także uznać wypominanie Niemcom gazociągu Nord Stream 2, który dla Rosjan stanowi po prostu kolejne narzędzie do uskuteczniania politycznych nacisków na Europę za pomocą gazu.
W normalnych okolicznościach nie jest trudno zarzucić politykom Zjednoczonej Prawicy antyunijną retorykę. Nie da się jednak ukryć, że praktyka funkcjonowania systemu handlu prawami do emisji CO2 daleko odbiega od szczytnych założeń. Sam Morawiecki zauważył, że osiągnięcia dzisiejszego poziomu cen w systemie spodziewano się dopiero w roku 2040. Cieszy więc inicjatywa wezwania Komisji Europejskiej do jego zreformowania.
Premier ma również rację, że problem inflacji nie dotyczy wyłącznie Polski. Epidemia koronawirusa, w połączeniu z kryzysem energetycznym, spowodowała wzrost cen praktycznie w całym rozwiniętym gospodarczo świecie. Tu jednak możemy wskazać pierwsze poważne „ale”. Mateusz Morawiecki pomija to, że wysoka inflacja uderzyła w Polskę bardziej, niż inne państwa Unii Europejskiej. Od paru miesięcy nasz kraj utrzymuje się na szczycie listy państw Wspólnoty z najwyższą inflacją.
Bardzo łatwo zwalić winę za wszystkie aktualne problemy gospodarcze naszego kraju na czynniki obiektywne i zupełnie niezależne od rządu. Nie sposób jednak nie dostrzec, że problem inflacyjny władza przez długi czas bagatelizowała. Wystarczy przypomnieć, co sam premier Morawiecki o inflacji mówił w lipcu. Nic dziwnego: z punktu widzenia rządu inflacja jest stosunkowo wygodnym zjawiskiem.
Wysoka inflacja dla obywateli oznacza przede wszystkim wzrost cen. Biorąc pod uwagę, że drożeje przede wszystkim szeroko rozumiana energia i żywność, gospodarstwa domowe odczuwają inflację boleśniej, niż by to wynikało z jej nominalnego poziomu. Tymczasem rząd dzięki inflacji może zmniejszać wysokość długu publicznego i równocześnie zwiększać dochody podatkowe. Warto zauważyć, że nasz rząd z jednej strony ma poważny problem z rozmiarem długu publicznego, z drugiej zaś bardzo potrzebuje dodatkowych wpływów podatkowych na rozbudowane programy socjalne.
Za tarczę antyinflacyjną najprawdopodobniej zapłacą znowu pracownicy administracji publicznej
Ktoś mógłby powiedzieć, że wysoka inflacja oznacza także konieczność wypłaty wyższych pensji dla pracowników budżetówki. To jednak żaden problem dla rządzących. Wystarczy w końcu znowu zamrozić wzrost płac w administracji. Założenia tarczy antyinflacyjnej obejmują także „oszczędności w administracji publicznej i większą efektywność wydatków publicznych”. Premier zapowiedział między innymi wstrzymanie tworzenia nowych, nieplanowanych dotąd etatów i urzędów. Można się spodziewać, że urzędnicy będą musieli zapomnieć o podwyżkach. Znowu.
Także wypowiedzi dotyczące okoliczności stworzenia dodatku osłonowego brzmią co najmniej podejrzanie. Premier Morawiecki przekonuje nas, że to skutek tego, że Komisja Europejska nie zgodziła się na obniżenie stawek podatku VAT na żywność do zera. Dlaczego jednak rząd nie chciał objąć całej żywności minimalną dopuszczalną przez prawo unijne stawką tego podatku? 5 proc. to wciąż dużo mniej, niż 23 proc. Tymczasem obecna matryca VAT jest, delikatnie mówiąc, bardzo arbitralna. Rządzący mogliby też czasowo obniżyć stawkę podstawową do minimalnego dopuszczalnego poziomu.
To wciąż lepsze rozwiązanie, niż specjalny dodatek wypłacany tylko niektórym Polakom. Przypadkiem zupełnym należącym do tej grupy, o której dobrobyt rządzący zabiegali przez wszystkie lata swoich rządów. Nie da się ukryć, że to właśnie te wszystkie działania mogły mieć poważny wpływ na rozmiary dzisiejszych inflacyjnych problemów w Polsce. Rząd jednak absolutnie nie dostrzega nawet krzty winy po swojej stronie. A nawet jeśli, to przecież za nic w świecie się do tego nie przyzna.
Na koniec warto przytoczyć słowa premiera: „Obniżone podatki zostawiają więcej pieniędzy w portfelach podatników”. W zasadzie to prawda – pod warunkiem, że w międzyczasie nie tworzy się mnóstwa nowych podatków, opłat, czy innych danin publicznoprawnych. Trudno przy tym odnosić się do zachwalania przez Morawieckiego rozwiązań podatkowych Nowego Ładu. Te przecież jeszcze nie weszły w życie.