Wygląda na to, że czterodniowego tygodnia pracy nie będzie. Preferowany przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej sposób na skrócenie tygodnia pracy spotkał się z krytyką. Uderzenie wyprowadziła minister funduszy i polityki regionalnej. Powodem są… negatywne skutki demograficzne tego rozwiązania. Tymczasem 35-godzinna alternatywa radzi sobie coraz lepiej.
Najwyraźniej skracanie tygodnia pracy może być kolejnym polem bitwy w koalicyjnej wojence
Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że obecny model pracy pięć dni w tygodniu przez średnio 8 godzin dziennie nie do końca się sprawdza. Przez niemałą część dnia roboczego pracownicy po prostu czekają na koniec. Tym samym nie pracują dostatecznie wydajnie. Do tego po prostu się w takich warunkach męczą. Wydaje się, że na dłuższą metę obecnych rozwiązań nie da się utrzymać. Zwłaszcza jeśli weźmiemy poprawkę na to, że każde kolejne pokolenie robi się coraz bardziej asertywne.
Jakie mamy jednak alternatywy? Tak naprawdę możliwości są dwie: rozsądna i preferowana przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Tę drugą stanowi czterodniowy tydzień pracy. Na pierwszy rzut oka to bardzo proste rozwiązanie. Ot, pracownicy nie pracowaliby w piątki. Tylko czy aby na pewno? W końcu dzień wolny dla pracowników nie stanowi jeszcze powodu, by zamykać całe przedsiębiorstwo, jeśli ustawodawca nie wpadnie na pomysł wprowadzenia jakiegoś zakazu. Wydaje się więc, że musiałaby funkcjonować jakaś powszechna forma systemu zmianowego.
Siłą rzeczy prowadziłoby to do zwiększenia zapotrzebowania na pracowników. Problem w tym, że obecnie mamy w Polsce bardzo niskie nominalne bezrobocie. Już teraz przedsiębiorcy muszą posiłkować się pracownikami z zagranicy. Polacy zaś niespecjalnie akceptują pomysł masowej migracji zarobkowej do naszego kraju. Równocześnie nad naszym krajem wisi problem coraz większej liczby emerytów względem osób aktywnych zawodowo. Połączmy to z kolejną narodową awersją: do podwyższenia wieku emerytalnego.
Na dobrą sprawę nie ma się co dziwić, że minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz skrytykowała flagowy pomysł minister Agnieszki Dziemianowicz-Bąk.
Moje rozumienie odpowiedzialnej polityki jest takie, że kiedy mamy na stole naprawdę bardzo poważny kryzys demograficzny, to mówienie o czterodniowym tygodniu pracy jest jakimś odrealnieniem, jest mówieniem ludzi o rzeczach niemożliwych.
Czterodniowego tygodnia pracy nie będzie także dlatego, że 35-godzinny tydzień jest po prostu lepszy
Koalicyjne wojenki jasno nam podpowiadają, że czterodniowego tygodnia pracy nie będzie. Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz jest z Polski 2050, która ostatnio pozycjonuje się jako liberalna gospodarczo partia przedsiębiorców. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk jest z kolei z Lewicy. Obydwa skrzydła koalicji rządzącej są obecnie w stanie niemalże permanentnego konfliktu. Do przegłosowania tak radykalnej reformy trzeba by głosów obydwu partii, a także Koalicji Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Być może nie będzie to jednak potrzebne, bo mamy przecież „ten rozsądny” sposób na skrócenie tygodnia pracy. Mowa oczywiście o 35-godzinnym tygodniu. Każdego dnia pracowalibyśmy o godzinę krócej. Tym samym odpadłaby nam ta najmniej wydajna godzina wyczekiwania do końca. Równocześnie zaś nie dezorganizowalibyśmy ani pracy przedsiębiorstw, urzędów i instytucji, ani całej gospodarki. Hipotetycznie można by go nawet zastosować także w oświacie, czego nie można powiedzieć o czterodniowym tygodniu pracy.
Co ciekawe, pilotażowe programy wdrażają politycy właśnie Lewicy. Mowa tutaj na przykład o prezydencie Włocławka Krzysztofie Kukuckim. W tamtejszym urzędzie miejskim pracownicy już pracują po 7 godzin dziennie. Okazuje się także, że mieli oni do wyboru obydwa omawiane warianty. Ich wybór jest dość jednoznaczny i zarazem stanowi całkiem niezły prognostyk na przyszłość. Kukucki jest dobrej myśli i zapewnia, że najprawdopodobniej za kilka lat będzie to obowiązujący model w całym kraju.
Dlatego właśnie należy się cieszyć, że czterodniowego tygodnia pracy nie będzie. Jeśli rzeczywiście dojdzie do zmian, to zamiast irracjonalnego i efekciarskiego rozwiązania będziemy mieli takie, które rzeczywiście przyniesie codzienne korzyści pracownikom. Siedmiodniowy dzień pracy jest po prostu pod każdym względem lepszy.