Podobno mamy w Polsce „rynek pracownika”, a pracodawcy prześcigają się w zapewnieniu kandydatom na pracowników świetnych warunków pracy. Ale wciąż niektórzy bez skrępowania w ogłoszeniach o pracę wskazują, że kompetencje sekretarki mają się ograniczać do… zgrabnej sylwetki. Tylko czy na pewno o prace biurową chodzi?
Bezrobocie w Polsce jest niskie jak nigdy przedtem. Oznacza to jednocześnie, że de facto prawie każdy, kto faktycznie chce pracować – pracę znajdzie. Za wcześnie jednak, by mówić, że mamy w Polsce „rynek pracownika”. Zresztą, wystarczy rzut oka na ogłoszenia o pracę, by się przekonać, że zwykły, przaśny seksizm wciąż ma się dobrze.
Na jednym z portali ogłoszeniowych znalazłem taką oto ofertę:
"Praca biurowa" w nowym (?) znaczeniu pic.twitter.com/PwqFLk9imO
— Marek Krześnicki (@krzesnicki) February 10, 2017
Trzeba bardzo dużo specyficznie rozumianej dobrej woli, aby zwrot „atrakcyjna kobieta bez zobowiązań” przetłumaczyć jako „kompetentny pracownik bez kredytu hipotecznego„. Zwłaszcza, że zdjęcie całej sylwetki – obowiązkowy załącznik do CV w przypadku tej oferty – nie jest standardowym elementem zgłoszenia kandydata na pracownika, prawda? Zwłaszcza w firmie budowlanej (bo taki, zdaje się, profil działalności ma autor powyższego ogłoszenia).
Nie trzeba się zgłębiać w meandry internetu, by trafić na więcej takich anonsów ogłoszeń:
Seksizm ma się dobrze, bo nikomu to nie przeszkadza?
Osobiście od wielu lat nie mam potrzeby korzystania z portali z ogłoszeniami pracodawców, ale doskonale pamiętam, że tego rodzaju oferty („firma szuka sekretarki, wymagania: 90/60/90…”) były na porządku dziennym i, jak widać, nie zniknęły mimo wzrostu gospodarczego, spadku bezrobocia i kontaktu z szeroko rozumianą poprawnością polityczną.
Okazuje się jednak, że od czasów wicepremiera Andrzeja Leppera żartującego w Parlamencie Europejskim o gwałceniu prostytutki niewiele się zmieniło.
Tymczasem, we Francji wdrażane jest prawo, które wymaga, aby CV kandydatów nie zawierały tak zdawałoby się podstawowych danych, jak płeć, wiek, pochodzenie, a nawet… imię (które przecież zdradza płeć aplikującego). Przesada? Być może. Ale z drugiej strony coraz więcej społeczeństw dochodzi do wniosku, że dyskryminacja podczas rekrutacji – a seksizm jest jednym z jej objawów – to poważna sprawa.
Ba, w wielu krajach dyskryminacja tego rodzaju stanowi podstawę do uzyskania odszkodowania od niesprawiedliwego, niedoszłego pracodawcy. Teoretycznie również polski Kodeks pracy zawiera stosowne zapisy, zgodnie z którymi (art. 183a §1):
Pracownicy powinni być równo traktowani w zakresie nawiązania i rozwiązania stosunku pracy, warunków zatrudnienia, awansowania oraz dostępu do szkolenia w celu podnoszenia kwalifikacji zawodowych, w szczególności bez względu na płeć, wiek, niepełnosprawność, rasę, religię, narodowość, przekonania polityczne, przynależność związkową, pochodzenie etniczne, wyznanie, orientację seksualną, a także bez względu na zatrudnienie na czas określony lub nieokreślony albo w pełnym lub w niepełnym wymiarze czasu pracy.
Sądy wskazują w swoim orzecznictwie, że niesprawiedliwie potraktowany pracownik ma zresztą swoisty handicap: wystarczy, że uprawdopodobni fakt, że był nieobiektywnie potraktowany w procesie rekrutacji, a z kolei pracodawca – broniąc się – będzie musiał udowodnić, że kierował się obiektywnymi powodami.
Może zatem potrzeba licznych pozwów przeciwko takim, pożal się Boże, pracodawcom, aby ci przestali traktować ogłoszenia o pracę jako sposób na znalezienie niedrogiej damy do towarzystwa?