Franczyza to bardzo popularna forma prowadzenia własnej działalności, która w swoich założeniach ma przynosić korzyści obu stronom. Firma matka zyskuje w ten sposób stałe dochody oraz ekspansję niewielkim kosztem. Przedsiębiorca za to zostaje beneficjentem splendoru firmy matki, zarabiając na znanej marce, godząc się jednocześnie na pewne ograniczenia w prowadzeniu biznesu.
Mamy też franczyzę w wydaniu polskim, która polega na tym, że na takiej współpracy zarabia jedynie firma matka, która głównym źródłem dochodu uczyniła sobie franczyzobiorców. Taki przynajmniej obraz wyłania się z opowieści byłego ajenta jednej z sieci sklepów spożywczych, który postanowił podzielić się swoimi wrażeniami po zakończeniu współpracy z Żabką.
Come to the dark side, we have cookies
Spółka kusi przedsiębiorców nowoczesnym modelem franczyzy, który wymaga jedynie zainwestowania 5000 złotych. W zamian otrzymujemy wsparcie na cały czas prowadzenia biznesu, wyposażenie lokalu oraz stałe zaopatrzenie w towary. Przy prawidłowym wykonywaniu umowy firma gwarantuje 6500 zł przychodu, nowatorski format sklepu oraz rozpoznawalną markę.
Rafa1234 opowiada, że owe wsparcie polega na ciągłej kontroli ze strony partnera, czyli Żabki, która ajenta rozlicza z każdego najmniejszego uchybienia. W efekcie sklepy muszą zaopatrywać się w towary, którego wcale nie chcą, ale muszą go mieć w ofercie, bo tak wymaga sieć. Kary za braki mogą być bardziej dotkliwe niż koszty ich zakupu. Straty, które wynikają z takiej polityki, musi pokryć oczywiście ajent.
Główna zaleta to jednocześnie największa wada
Jedną z głównych zasad franczyzy z tą siecią jest zaopatrzenie w towar bezpośrednio od centrali z Żabki. Jest to z jednej strony niezwykle wygodne rozwiązanie, bowiem z barków franczyzobiorcy zdjęty jest całkowicie obowiązek poszukiwania i kupowania towaru w licznych hurtowniach, czy polowania na oferty. Towar w zasadzie sam trafia do sklepu, a jedyne, o co trzeba się zatroszczyć to opłacenie wystawionej za niego faktury. Wykopowicz wskazuje, że jest to jednocześnie największe przekleństwo tego biznesu i źródło ogromnych problemów finansowych jego i innych ajentów.
Takie rozwiązanie prowadzi do tego, że przedsiębiorca nie ma żadnego wpływu na to, co aktualnie jest sprzedawane w sklepie. Wszystko ustalane jest odgórnie, w centrali sieci. Często zatem zdarza się, że rozchwytywany towar zostaje wycofywany ze sklepów ze względu na nowszą politykę promocyjną sklepu. Koszty towaru, który nie został sprzedany, spoczywają oczywiście na ajencie. Nie wszystkie towary da się zwrócić ze względu na datę przydatności do spożycia, to wszak sklep spożywczy, a straty pokrywa sprzedawca. Pozostałe niesprzedane towary należy odsprzedać ponownie do sieci, która wystawia sutą fakturę za taką „usługę”. Obowiązek zapłaty podatku VAT spoczywa oczywiście na ajencie.
Do tego wszystkiego należy doliczyć chociażby wypłatę wynagrodzenia zatrudnionym kasjerkom oraz wszystkie inne koszty jak przy każdej działalności gospodarczej. W efekcie zamiast gwarantowanych 6500 zł przychodu ajent zarabia mniej niż zatrudniane przez niego kasjerki.
Audi alteram partem
To należy wyraźnie podkreślić. Powyższy obraz wyłania się na podstawie opinii wygłaszanych przez byłego współpracownika Żabki. Z dużym prawdopodobieństwem przedsiębiorcy po prostu powinęła się noga, a przecież nie wypada przyznać się do własnych błędów. Wygodniej przerzucić odpowiedzialność za nieuczciwego (w jego opinii) partnera i kruczki w umowie, którą przeczytało się jednym okiem, nie biorąc pod rozwagę możliwości niepowodzenia. Z drugiej strony model franczyzowy może sprzyjać, aby w taki właśnie sposób ukryć stosunek pracy, przerzucając wszystkie koszty na franczyzobiorcę i jeszcze na tym zarobić. Jesteśmy krajem, w którym kreatywność przedsiębiorców zaskakuje niemal każdego dnia.