Przyjęta przez Sejm ustawa nie jest idealna, ale nie jest też żadnym straszliwym ACTA3
Stało się. "Ustawa o blokowaniu treści w internecie" została przyjęta przez Sejm w piątek 21 listopada. Czy to koniec wolności słowa w internecie? Takie alarmistyczne nagłówki możemy zobaczyć w różnego rodzaju serwisach informacyjnych. Na szczególne uwzględnienie zasługują tutaj te bardziej skrzywione w kierunku prawej strony politycznego spektrum, które uparcie forsują nazwę "ACTA 3". Jakby ktokolwiek jeszcze pamiętał, czym było pierwsze ACTA, nie wspominając nawet o jego drugiej iteracji.
Tak naprawdę chodzi o nowelizację ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz niektórych innych ustaw, która ma zaimplementować do polskiego porządku prawnego unijny Akt o usługach cyfrowych. Istotą sporu są planowane nowe uprawnienia Urzędu Kontroli Elektronicznej oraz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Sprowadzają się one do możliwości usuwania z internetu określonych treści na wniosek zainteresowanego internauty albo którejś z określonych służb. KRRiT zajmie się platformami wideo, UKE przypadnie cała reszta internetu.
Mechanizm jest stosunkowo prosty. Mamy do czynienia ze specyficzną procedurą administracyjną. W pierwszej kolejności zgłoszenie trafia do platformy, na której znajduje się potencjalnie nielegalna treść. Jeżeli ta nie zareaguje, to powiadamiany zostaje właściwy organ, który weryfikuje jego zasadność. Jeżeli rzeczywiście uzna, że mamy do czynienia z nielegalną treścią, która powinna zniknąć z internetu, to nakaże natychmiastowe zablokowanie treści. Na taką decyzję przysługiwać będzie odwołanie do sądu.
Brzmi strasznie, prawda? Rzeczywiście, nie określiłbym ustawy o blokowaniu treści w internecie jako specjalnie udaną. Co to na przykład za pomysł, by w dzisiejszej rzeczywistości nadawać jakiekolwiek dodatkowe uprawnienia KRRiT? Mało wam było kontrowersyjnych decyzji lat 2022-2025, droga koalicjo rządząca? Tak naprawdę jednak największą wadą przyjętego projektu jest to, że jest zbyt łagodny. Ustawodawca w kluczowym punkcie nowelizacji nie wykracza tak naprawdę poza ramy ustalone przez Akt o usługach cyfrowych.
Powiedzmy to sobie wprost: ustawa o blokowaniu treści w internecie dotyczy wyłącznie przypadków wprost nielegalnych
Ktoś mógłby w tym momencie stwierdzić, że postradałem zmysły. Jak to dawać państwu jeszcze szersze narzędzia cenzorskie niż te, które już planuje sobie nadać? Rzecz w tym, że ustawa o blokowaniu treści w internecie będzie miała swoje zastosowanie tylko w ściśle określonych przypadkach. Za każdym razem mamy do czynienia z konkretnym przepisem kodeksu karnego, który potencjalnie usunięta treść musi łamać, by rzeczywiście zastosować do niej procedurę. W zamkniętym katalogu znajdziemy:
- Stosowanie przemocy lub gróźb bezprawnych w wobec grupy osób lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub z powodu jej bezwyznaniowości. W grę wchodzi także nękanie w mediach społecznościowych.
- Oferty płatnych zabójstw;
- Namawianie do samobójstwa albo pomoc w jego dokonaniu;
- Nakłanianie innej osoby do spowodowania u niej ciężkiego uszczerbku na zdrowiu;
- Handel ludźmi w tym werbowanie ofiar;
- Umieszczane w portalach społecznościowych groźby karalne skierowane do innych użytkowników;
- Podszywanie się kogoś albo wykorzystywanie jego wizerunku – na przykład do uwiarygodnienia swojego przestępczego procederu wyłudzania pieniędzy od internautów metodą "na inwestycję w akcje ORLEN".
- Pozyskane przemocą albo podstępem cudze nagie zdjęcia i filmy, w tym także utrwalone w trakcie czynności seksualnych;
- Prezentowanie małoletnim treści pornograficznych w taki sposób, że ci mogą się z nimi zapoznać;
- Wszystko, co jest związane z podrywaniem małoletnich ofiar przez pedofilów, w tym także cybergrooming;
- Publiczne propagowanie lub pochwalanie przestępstw pedofilskich;
- Treści pedofilskie jako takie;
- Zawiadomienia o nieistniejącym zagrożeniu, ze szczególnym uwzględnieniem fałszywych alarmów bombowych;
- Treści propagujące totalitarne ideologie: nazizm, komunizm, faszyzm lub inny ustrój totalitarny, albo nawołujące do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość.
- Publiczne znieważanie grup narodowościowych w internecie;
- Phishing i oszustwa na platformach sprzedażowych;
- Oszustwa internetowe w sensie ścisłym – takie, w których dochodzi do jakiejś formy włamania do urządzenia ofiary albo na jej konto bankowe;
- Piractwo komputerowe i innego rodzaju naruszenia praw autorskich;
- Handel papierosami i wyrobami nikotynowymi w internecie;
- Handel podróbkami;
Wbrew pozorom, nie jest tego tak dużo. Owszem, przyjęcie zaproponowanych przepisów uderzy w kilka plag polskiego internetu. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj znieważanie obywateli Ukrainy przez "turbopatriotów" oraz reklamy na Facebooku podsuwające nieświadomym ofiarom oszustwo na fałszywe inwestycje pod nos.
Zgadzam się także z ministrem Krzysztofem Gawkowskim, że obecnie rzeczywiście brakuje podstawy do usuwania autentycznie nielegalnych treści z polskojęzycznego internetu. Możemy co najwyżej ładnie poprosić portale społecznościowe, co zazwyczaj nie przynosi większego rezultatu. Odłóżmy na bok problem skutecznej ochrony małoletnich przed legalną pornografią. Powiedzmy, że sugerowane przez resort cyfryzacji rozwiązania mogą być same w sobie warte pewnych niedogodności dla pełnoletnich amatorów tego typu treści. Czegoś mi jednak na tej liście brakuje.
Nowelizacja będzie nic nie warta, jeśli nie znajdą się w niej mechanizmy pozwalające przeciwdziałać wrogiej dezinformacji
Przy okazji moglibyśmy bowiem rozwiązać dwa palące problemy społeczne. Pierwszą jest wszechobecna dezinformacja wylewająca się z dzisiejszego internetu, którą namiętnie uprawiają Rosjanie. Przepraszam bardzo: bliżej niezidentyfikowane polskojęzyczne konta korzystające z holenderskich VPN-ów.
Warto w tym momencie przytoczyć niedzielną wypowiedź Jarosława Wolskiego, która podsumowuje technologiczną niespodziankę na moment wprowadzoną przez serwis X:
Fajną opcję wprowadził Musk - można zobaczy skąd jest kraj założenia konta lub obecnego przebywania administratora owego.
No i mam wysyp POLEXITowych kont "polskich Polaków z Polski" (zwykle dodatkowo wspierających rosyjską narracje ) z umiejscowieniem w Holandii i z znaczkiem tarczy z wykrzyknikiem z boku. Co oznacza VPN.
Co nie jest niczym dziwnym ponieważ przez Holandię łączą się VPNy chętnie wykorzystywane przez Rosjan i rosyjskie ośrodki szerzące propagandę. Co od dawna jest znanym faktem.
Zatem spokojnie - zapewne w 9 na 10 przypadków to nie nasi rodacy na obczyźnie odreagowujący pracę u bauera w multi-kulti społeczeństwie a po prostu spocony ze strachu (że go wyślą za niewyrobienie normy na SWO) Wania z Muchosrańska. Lub co lepsze boty.
Ale warto wiedzieć jak dużo tego ścierwa jest w necie i szerzy treści anty NATOwskie i POLEXitowe. No i klasycznie antyukraińskie.
Dla nas na Bezprawniku taki obrót sprawy nie jest żadną niespodzianką. Lata temu informowaliśmy o tym, że zmasowana dezinformacja wszelkiej maści to robota kremlowskich farm trolli. Skoro zaś politycy chcą walczyć z "mową nienawiści", to niech najpierw pomyślą przez chwilę o tym, kto i w jaki sposób ją podsuwa Polakom pod nos.
Jeżeli nasi posłowie bardzo potrzebują konkretnego przepisu kodeksu karnego, pod który można podpiąć zorganizowaną działalność dywersyjną wrogich państw w cyberprzestrzeni, to polecam po prostu art. 130 tej ustawy, czyli przestępstwo szpiegostwa. Nie może być jednak tak, że nasze państwo tworzy sobie narzędzia, by przypadkiem nastolatkowie nie wchodzili na pewne wiadome witryny, a e-booki i skany książek nie wykraczały poza prawo dozwolonego użytku, a równocześnie na własne życzenie pozostaje bezbronne wobec procederu dezintegrującego nasze społeczeństwo od środka.
Skoro zaś jesteśmy przy fatalnych skutkach społecznych zbyt daleko posuniętej tolerancji, to warto byłoby także na listę potencjalnie blokowanych treści wpisać działalność antyszczepionkowców i innych szarlatanów. W samym kodeksie karnym nic bezpośrednio pasującego nie znajdziemy, ale przecież art. 58 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty również jest przepisem karnym. Mam na myśli kary za nielegalne porady medyczne.
Możemy oczywiście rozszerzać katalog bardziej, ale przecież nie chodzi o to, by rzeczywiście wykreować pełnoprawną cenzurę w internecie. Moja powyższa propozycja ma na celu jedynie sprawienie, że koncepcja likwidacja treści łamiących prawo obejmie te, z którymi rzeczywiście Polska ma problem na ogromną skalę i z którymi obecne narzędzia prawne sobie nie radzą.