W rządzie panuje przekonanie, że najwyższy czas pozbyć się prędko poruszających się jednośladów z miejsc przeznaczonych dla pieszych. Optuje za tym kilka ministerstw.
O tym, że potrzebne są przepisy dotyczące e-hulajnóg, mówi się od dawna. Sam o tym pisałem ponad rok temu na łamach DGP. Ba, opisywałem już wtedy pierwsze przymiarki rządu do tego zagadnienia. Szkopuł w tym, że tempo rządowych prac było odwrotnie proporcjonalne do tempa rajdowców przemykających między przerażonymi przechodniami.
Ostatecznie Ministerstwo Infrastruktury opracowało w bólach projekt nowelizacji Prawa o ruchu drogowym. W nim zaś zawarto propozycję, by e-hulajnogi mogły poruszać się po chodnikach, o ile utrzymują „prędkość pieszego”. Jeśli prowadzący chce jechać szybciej – musi to robić po ścieżce rowerowej lub jezdni. Tam zaś dozwolona ma być jazda 25 km/h.
Pomysł to, jak uznały inne ministerstwa konsultujące projekt nowelizacji, mało rozsądny
Jak bowiem słusznie zauważył Piotr Patkowski, wiceminister finansów, piesi poruszają się z różną prędkością. Gdy ktoś goni autobus, może biec nawet do 30 km/h. Z kolei emeryt o laseczce, po zakupach na drugim końcu miasta, może podążać z prędkością jednego km/h. Ponadto – pyta Patkowski – kto miałby weryfikować, z jaką prędkością porusza się hulajnogista? Nie rozstawi się przecież na chodnikach policji z fotoradarami (chociaż Ministerstwo Finansów nie powinno być przeciw…).
Dlatego w ocenie Patkowskiego najlepiej będzie całkowicie zakazać poruszania się e-hulajnóg po chodnikach i skierować je wyłącznie na ścieżki rowerowe i ulice. Za to warto zastanowić się nad zwiększeniem dopuszczalnej prędkości z proponowanych 25 km/h do 45 km/h – czyli takiej, która jest dopuszczalna dla motorowerów. Jak ktoś chce jechać na hulajnodze „pod pięćdziesiątkę” – jego sprawa.
Powód jest prozaiczny: wiele obecnie używanych jednośladów rozwija prędkość większą niżeli 25 km/h i nie jest wyposażona w liczniki. I jakkolwiek można naiwnie wierzyć w to, że ludzie zezłomują ten sprzęt, to lepiej stworzyć przepisy, które będą w rzeczywistości stosowane.
Podobnie uważa Ministerstwo Sprawiedliwości. Jego zdaniem możliwości działania są dwie: albo należy ustawowo określić średnią prędkość pieszego idącego po chodniku, co resort Zbigniewa Ziobry sam uznaje za absurd, albo po prostu e-hulajnogi skierować na ścieżki rowerowe i ulice.
I wreszcie, za wyrzuceniem e-hulajnóg z chodników jest także Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Uważa ono, że na chodniku to pieszy ma być gospodarzem i ma czuć się bezpiecznie. A zapisanie ograniczeń w poruszaniu się po chodnikach przez hulajnogistów byłoby martwym prawem. Dlatego też najlepiej nie kusić losu. Ewentualnie – gdyby resort infrastruktury się upierał – wprowadzić zasadę, że za każdą kolizję na chodniku pomiędzy człowiekiem na hulajnodze a człowiekiem na własnych nogach odpowiada ten pierwszy.
Swoje uwagi do projektu ma też Ministerstwo Kultury
„Mając na uwadze, że pozostawianie urządzeń transportu osobistego w przypadkowych miejscach negatywnie oddziałuje na walory użytkowe, estetyczne i percepcję przestrzeni publicznych, za celowe uznać należy sformułowanie regulacji, która wprowadzałaby jednoznaczny obowiązek pozostawiania urządzeń wyłącznie w konkretnych, wyznaczonych do tego celu strefach”
– zabiegają rządowi fachowcy od kultury o kulturę na drodze. W ciągu kilku najbliższych tygodni projekt ustawy trafi do zaakceptowania przez rząd.
– Trudno wyobrazić sobie wariant, w którym zaakceptowana zostanie wersja pozwalająca e-hulajnogom pozostać na chodnikach
– mówi mi jeden z członków gabinetu Mateusza Morawieckiego.