Pan Jan jest inżynierem i ma jedno dziecko, gdyż razem z żoną (nauczycielka) bali się, że dwójkę trudno będzie godziwie wychować, wykształcić i pogodzić je z obowiązkami zawodowymi. We dwójkę zarabiają w Warszawie 10000 złotych miesięcznie.
Mieszkają w dwupokojowym mieszkaniu z wielkiej płyty. Mogliby wziąć kredyt, jednakże boją się drastycznych zmian na rynku nieruchomości, o których słyszy się od dłuższego czasu. W mediach przebąkuje się o podniesieniu stóp procentowych, co może zaowocować wzrostem transzy ewentualnego kredytu. A co, jeśli któreś z nich zachoruje lub straci pracę? W rezultacie magazynują oszczędności w nadziei na przypływ odwagi i rynkowe okazje, które mogą prędko nie nadejść. A oszczędności są zresztą coraz mniej warte, bo polityka rządu rozpędza inflację.
Po drugiej stronie są bohaterowie wczorajszego artykułu, który mignął mi bodajże na Onecie. To Frankowicze. Zapamiętałem z tamtego tekstu jeden istotny, kluczowy fakt. Otóż 30% wszystkich Frankowiczów stanowiły rodziny, w których dochód na jedną osobę wynosił 1000 złotych. Rodzina z dwójką dzieci zarabiała po 2000 złotych na głowę, a następnie poszła do banku i dostała kredyt. W obcej walucie.
Obce waluty mają to do siebie, że ich kurs jest zmienny i podatny na różne wydarzenia na świecie. Dolar w 2000 kosztował 4,60 zł. W 2005 już 3,30 złotego, w 2008 2,11 złotego, a dziś kosztuje 3,82 zł. Wprawdzie frank szwajcarski cechował się wyjątkową stabilnością, ale nie zmieniało to faktu, że nadal jest zagraniczną walutą, ze wszystkimi jej zagrożeniami.
Kredyty we frankach były tańsze od tych w złotówkach. Wiele osób uznało, że w takim razie podejmą ryzyko i wezmą we frankach i będą się modlili o stabilną Szwajcarię przez najbliższe lata. Wiele osób deklaruje się jako ateiści walutowi i brali drożej, ale za to w walucie, w której na co dzień zarabiają.
Jeszcze więcej osób – mam wrażenie – postanowiło sprytnie pójść do kredytowego kasyna i wziąć kredyt we frankach, a kiedy na swojej prywatnej loterii przegrali krzyczą dziś do mnie, do ciebie, do rządu lub do twojego banku, drogi czytelniku, „to skandal, zróbcie coś z tym”.
Otóż pomoc frankowiczom jest niemoralna i niesprawiedliwa
Jest mi bardzo przykro, bo mam świadomość, że dla wielu osób problemy z frankami spowodowały kłopoty finansowe, a może nawet poczucie niepewności co do dalszego bytu.
Nie możemy im jednak pomagać, ponieważ w pierwszej kolejności byłoby to nieuczciwe wobec tych wszystkich inteligentnych i zaradnych ludzi, którzy przez lata spłacali droższe kredyty – często na przykład kupując 2 pokoje zamiast 3, mieszkanie zamiast domu itd.
Jakby tego było mało w rozmaitych postulatach pojawiają się koncepcje, które dodatkowo ich za tę przezorność ukarzą. Bo jeśli pomóc ma rząd, to przecież z publicznych podatków i pieniędzy, które powinny zostać wydane na wszystkich ludzi, a nie tylko frankowych ryzykantów. Jeśli do pomocy zmusimy banki, to przecież będą musiały te pieniądze odzyskać. Na przykład z pieniędzy ludzi, którzy teraz dopiero chcą wziąć kredyt w złotówkach.
Frankowicze dobrze wiedzieli co robią, mieli tylko jedno zadanie – rozumieć czym jest kredyt w obcej walucie. Nie godzę się na to, byśmy dziś płacili za ich hazardowe upodobania.