W dzisiejszym odcinku firmowego lifestyle’u chciałbym poruszyć kwestię zegarków. Żeby to jednak zrobić na uczciwych zasadach, trzeba brutalnie powiedzieć sobie kilka słów prawdy.
Jakkolwiek przeważnie posiadacze zegarków tłumaczą swoją pasję intrygującymi mechanizmami, prezentem czy przyzwyczajeniem, co też się zdarza, dla wielu młodych osób wymarzony zegarek jest pewnego rodzaju wyznacznikiem statusu. Nawet w dobie Apple Watch młodzi prawnicy, przedsiębiorcy itd. za jedną z pierwszych wypłat (lub serii wypłat) kupują właśnie piękny, wymarzony zegarek.
Często zegarek nieprzyzwoicie w relacji do wypłaty drogi, gdyż w powszechnym obiegu można spotkać taki „mit”, że zegarek mężczyzny powinien być równowartością jego trzymiesięcznych pensji. Prywatnie zawsze odpowiadam, że nie uznaję tej zasady, bo nie ma aż tak drogich zegarków. Daję wam tę ripostę jako gratis dla stałych czytelników. Zróbcie z nią to, co uznacie za stosowne.
Zresztą, z zegarkami w kręgu „warszawskich elit” swego czasu było już naprawdę dziwnie, a koledzy licytowali się na to kto ma – co tam Omega – zegarek bardziej nieznanego producenta ściągany z bardziej nieznanego regionu świata i wyprodukowany w mniejszej liczbie egzemplarzy. Taki zegarkowy odpowiednik piw kraftowych.
Ale są też inne zasady, na które zwracają uwagę ludzie noszący zegarki.
Czym są zegarki – majtkowce?
Warto przyjąć założenie, że jeżeli ktoś nosi dobry zegarek, to o zegarkach ma przynajmniej minimalne pojęcie. W swoim życiu miałem przynajmniej kilka spotkań „biznesowych”, podczas których dyskusja zeszła właśnie na temat zegarków – i z reguły bardzo miło je wspominam. Przy czym były to dyskusje na poziomie, pasjonatów i ekspertów, w których często dobrze dogadywali się ze sobą posiadacze zarówno takich czasomierzy za 300 złotych i takich za 30 000 złotych. Wiadomo, że budżet jest kwestią względną i uzależnioną od wielu czytelników materialnych lub racjonalnych. Ale miłośników zegarków łączy wspólny wróg: smartwatche i majtkowce.
Jednocześnie cena takich zegarków sięga kwot rzędu tysiąca, dwóch, nawet trzech tysięcy złotych. Ktoś kupujący zegarek za tysiąc złotych może sugerować się tym, że jest to już zegarek – jak na realia polskich ulic – dobry. Za trzy tysiące – bardzo dobry. Tymczasem w rzeczywistości nie płaci się tam za jakość wykonania, a za markę.
Majtkowiec, czyli co dokładnie?
Kiedy więc wkroczymy w grono absolutnych fanatyków zegarków (do którego w najmniejszym stopniu nie aspiruję), możemy usłyszeć nieco gorzkich słów na temat faktu posiadania czasomierza marki Tommy Hilfiger. A skąd nazwa „majtkowiec”? To pogardliwe określenie, ponieważ stoją za nimi marki odzieżowe, słynące między innymi ze sprzedaży bielizny.
Tak jak raczej nikt z nas nie chciałby jeździć samochodem marki Ralph Lauren, nikt nie chciałby korzystać z komputera marki Ralph Lauren, tak sympatyk zegarków nie będzie nosił zegarka firmy odzieżowej.
Jaki zegarek zamiast majtkowca?
1000 czy 2000 złotych to nie są ceny, które pozwalają przebierać w dobrych zegarkach, jednak można znaleźć promocje nawet kilka klas lepszych czasomierzy – zdarzało mi się widzieć w takich ofertach naprawdę niezłe modele automatów Maurice Lacroix, Glycine czy Frederique Constant. Gdzieś niedawno (iBood?) mignął mi Maurice Lacroix Pontos w okolicach tej propozycji cenowej.
Takimi standardowymi i cenionymi markami do 1000 złotych są na przykład Zeppelin, Seiko, Citizen czy bardzo chętnie wybierany przez wiele osób Orient. Mnie osobiście te japońskie automaty nie przypadają do gustu, jednak ze względu na niski cenowo próg wejścia, wielu choć trochę zorientowanych w zegarkach właśnie od Orient Bambino zaczyna swoją przygodę. I bardzo sobie chwali. Zaszywam w tym artykule kilka linków afiliacyjnych do oferty Amazonu. Przy czym to nie znaczy automatycznie, że Amazon ma najlepsze ceny, ale i tam warto szukać okazji.
Mam majtkowca. Czy powinienem wyrzucić go do Wisły?
Majtkowiec nie jest powodem do wstydu. Być może zła łatka przylgnęła do nich ze względu na zegarkowych radykałów, ale nie da się ukryć, że te zegarki spełniają swoje zadanie – mierzą czas. Co w dobie kwarcu nie jest wielką filozofią. I potrafią naprawdę świetnie wyglądać. To nie jest tak, że te zegarki wstyd nosić (wstyd nosić przywiezionego z bazaru w Turcji Tag Heuera).
Przypominam jednak, że ten wpis czytacie na firma.blog w dziale poświęconym między innymi budowaniu wizerunku w firmie i relacjach z innymi przedsiębiorcami. Lojalnie zatem przestrzegam, że zegarek Emporio Armani za 2500 złotych może paradoksalnie wywołać gorszy efekt niż 2000 złotych tańszy Orient Bambino v4. Majtkowiec wysyła czytelny sygnał, że kierujemy się pozorami, a nie jakością, prawdopodobnie wykazując się słabą znajomością materii.