Najpierw fizyka i matematyka, dopiero później „mniej poważne” przedmioty. Ministerstwo Edukacji chce specjalnego układu planu lekcji

Codzienne Dołącz do dyskusji (491)
Najpierw fizyka i matematyka, dopiero później „mniej poważne” przedmioty. Ministerstwo Edukacji chce specjalnego układu planu lekcji

Dzień zaczynający się od matematyki i fizyki. Wielu uczniów jęknie żałośnie, słysząc taki pomysł Ministerstwa Edukacji. Nawet, jeśli nie jest to wcale zła koncepcja, oparta na dobrych założeniach. Sytuację nie do pozazdroszczenia będą jednak mieli nauczyciele przedmiotów humanistycznych.

Ministerstwo Edukacji szykuje nowelizację ustawy – chcieliby, by na planie lekcji przedmioty były ustawione w pewien sposób priorytetowo. Lekcje z przedmiotów ścisłych miałyby odbywać się z samego rana, wtedy, kiedy mózg jest wypoczęty i nastawiony na aktywną pracę. Dopiero później uczniowie będą mieli plastykę, język polski, wychowanie fizyczne i całą resztę. Po szóstej lekcji znajdą się więc te przedmioty, które „nie wymagają wzmożonego wysiłku umysłowego”. Nie wiem tylko, jak Prawo i Sprawiedliwość pogodzi to ze swoim świetnym planem na patriotyczną edukację młodzieży. Wyczerpany nastolatek, który będzie musiał słuchać o tym, że Piłsudski wielkim Polakiem był, przyśnie na ławce, a na sprawdzianie pomyli go z Romanem Dmowskim.

Przedmioty ścisłe rano

Projekt nowelizacji jest już gotowy. Według resortu edukacji, po szóstej lekcji uczeń jest już zmęczony i niezbyt efektywny. Dyrektor powinien więc zarządzić przerwę, nie krótszą niż dziesięć minut. Najlepiej, by skonsultował to z radą rodziców oraz samorządu uczniowskiego, którzy zdecydują, co jest najlepsze dla szkolnej społeczności.

Jak twierdzi MEN, nauczyciele przedmiotów humanistycznych mogą zastosować szerszy wachlarz metod nauczania, dzięki którym uda im się przykuć uwagę zmęczonych całodzienną nauką uczniów. To bardzo idealistyczne założenie – w szkole podstawowej uczniowie w okolicach szóstej lekcji robią taki rozgardiasz, że nawet Janusz Korczak usiadłby i załamał ręce. Nauczyciel wychodzi ze skóry, żeby chociaż na chwilę zainteresować wychowanków tym, że Słowacki wielkim poetą był, a Piłsudski to jednak nie Dmowski.

Oczywiście wyjdzie to na dobre poziomowi nauczania przedmiotów ścisłych, pod warunkiem, że nauczyciel przedmiotowy zna się na rzeczy. Tyle tylko, że licealiści o ósmej rano pokładają się prawie na ławkach i marzą o kawie, nawet takiej z automatu (której i tak nie dostaną, bo w szkole takich szkaradziejstw sprzedawać nie można). Kto miał fizykę z samego rana i marzył o tym, żeby czas płynął szybciej, prędko nauczył się teorii względności.

Grunt to wykształcone społeczeństwo

Mimo wszystko, w okolicach godziny dziewiątej mózg ucznia wkracza na szybsze obroty i jest on jeszcze rozproszony. To dobry czas, żeby wytłumaczyć mu twierdzenie Pitagorasa, wszelkie fizyczne wzory łatwiej wejdą mu do głowy, obliczy masę molową i nie pomyli się przy algorytmach. Oczywiście, jeśli uczeń chce się uczyć. Jeśli nie, nie pomogą mu nawet zajęcia poprzedzone masażem, wizytą w jacuzzi i pożywnym posiłkiem złożonym z białek i węglowodanów.

Jestem entuzjastką tego pomysłu mimo, że mam uprawnienia nauczania języka polskiego i wiem, że w pracy oznaczałoby to dla mnie konieczność pracowania ze zmęczonymi uczniami. Poziom wykształcenia w polskim społeczeństwie ciągle wzrasta i jeśli wyszkolimy dzięki temu więcej inżynierów, to dobrze i dla nas, i dla nich.