Żarty się skończyły. Wniesiony właśnie do Sejmu przez posłów PiS projekt nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych to prawdziwa jazda bez trzymanki. Ustami panów Kanthaka, Kalety i Ozdoby ogłoszono nam, że niepokornych będzie teraz czekać po prostu złożenie sędziego z urzędu. Ten pomysł mógł ujrzeć światło dzienne tylko z przekonania, że Polaków już kompletnie nie interesuje walka o sądy. Jeśli opozycja będzie na to patrzeć biernie, system posypie się na długie lata.
Czy złożenie sędziego z urzędu to koniec niezawisłości?
Oczywiście słowa o tym, że nastał „koniec demokracji” padały w ciągu ostatnich czterech lat zdecydowanie zbyt często. Ja więc ich nie użyję. Ale użyję innego stwierdzenia: „koniec sprawiedliwych procesów”. Bo jeśli pojawi się przepis pozwalający usuwać tych, którzy orzekają wbrew władzy, to kwestią czasu będzie zwykła, ordynarna czystka. Dziś rzecznik dyscyplinarny potrafi w ciągu jednej doby wszcząć postępowanie i postawić zarzuty sędziemu, który odważył się zadać pytanie na temat nowej KRS. Ile czasu będzie więc potrzebować by wręczyć wszystkim członkom Iustitii wypowiedzenia? Jeśli machina ruszy z kopyta, w rok po jej uchwaleniu nie będzie już w Polsce trzeciej władzy.
Różnica między wprowadzaniem dziwnych pomysłów przez PiS dziś a rok temu jest taka, że opozycja dostanie tym razem czas. Ten czas da jej Senat, który na pewno przetrzyma projekt tak długo, ile tylko będzie mógł. Tylko że to nie jest czas, który opozycja ma poświęcić na chodzenie do zaprzyjaźnionych stacji telewizyjnych, robienie konferencji prasowych o niczym i wewnętrzne układanie się w swoim ugrupowaniu. Będzie to bowiem ostatni moment by powiedzieć Polakom co tak naprawdę czeka naszą, wciąż przecież młodą, demokrację.
Oczywiście, opozycja miała już dobrych kilka lat, by dotrzeć do ludzi z rzetelną wiedzą o potrzebie istnienia wolnych sądów. Ale wtedy musiała operować trudnymi dla szarego człowieka pojęciami. Trybunał Konstytucyjny czy Sąd Najwyższy to instytucje, z którymi większość ludzi nie ma do czynienia. Co innego zwykłe sądy. Rolnik z Lubelszczyzny powinien dowiedzieć się, że po wejściu w życie ustawy o dyscyplinowaniu sędziów, osoba sądząca jego sprawę o granice działek będzie dwa razy sprawdzać czy reprezentant drugiej strony nie ma czasem szwagra, kuzyna bądź kolegi w PiSie. A jeśli ma, to czy opłaca się wydawać wyrok na jego niekorzyść, skoro można za to stracić pracę i te 10-15 ostatnich lat pójdzie w odstawkę?
Władza będzie już mogła zrobić wszystko?
Projekt posłów Prawa i Sprawiedliwości zakłada, że złożenie sędziego z urzędu może nastąpić w przypadku „roszczenia sobie prawa do oceniania, czy sędziowie wybrani przez demokratyczną KRS i powołani przez prezydenta mogą pełnić ten urząd”. Wyobraźmy sobie, że partia rządząca deleguje do KRS owcę. Taką zwykłą, pasącą się gdzieś w Małopolsce owcę. Bo takie jest partii rządzącej widzimisię. Sędzia, który pomyśli że coś jest chyba nie tak z faktem że owca jest w KRS-ie, może zapytać o zasadność tego faktu. Ale wtedy władza święcie się oburzy, nazwie działanie sędziego atakiem na demokrację i mu podziękuje. A owca w KRS-ie paść się będzie nadal. Czy podaję absurdalny przykład? Tak. Ale, droga opozycjo, jeżeli nie znajdziesz prostego języka, by powiedzieć Polakom co nam chce zgotować władza, nie będzie z ciebie już żadnego pożytku.
W poprzedniej kadencji wiele razy mówiono o „bitwie o sądy”. Dziś zaczęła się wojna o sądy. PiS ma za sobą obojętność społeczeństwa. Cenny atut. Ale atut do wytrącenia z ręki. Jednak nie wytrąci go Platforma Obywatelska, wystawiająca chór Kropiwnicki/Tomczyk/Witczak z zestawem znanych formułek. Nie wytrąci go szef PSL-u apelujący o pojednanie. Nie wytrąci go też lider SLD, który załamie ręce i rzuci jednym czy drugim żartem. Wytrąci go za to ciężka praca i szybka lekcja demokracji, którą trzeba Polakom zorganizować. Taka dwumiesięczna. Krótko, bo ostatnio demokracji uczyliśmy się przez kilkadziesiąt lat.