Aktywność prezydenta Donalda Trumpa na Twitterze budziła kontrowersje od samego początku jego urzędowania. Trump nie zmienił swojego ciętego języka, co zresztą sam oficjalnie obwieścił (na Twitterze, a jakże):
Tłumacząc: „Moje użycie mediów społecznościowych nie jest Prezydenckie - jest PREZYDENCKIE NA WSPÓŁCZESNĄ MODŁĘ. Uczyńmy Ameryką Znowu Wielką!". Warto przy tym zauważyć, że na Twitterze istnieją dwa konta obecnego prezydenta: jedno, oficjalne (@POTUS) i drugie, prywatne (@realDonaldTrump). I to właśnie aktywność tego drugiego, formalnie prywatnego konta Donalda Trumpa wzbudziła wściekłość tych użytkowników Twittera, którzy padli ofiarą jednej z funkcji serwisu: blokowania niewygodnych obserwatorów.
Blokowanie na Twitterze narusza wolność słowa?
Jedną z takich osób jest Eugeno Gu, którego prezydent zablokował po tym, jak ten wytknął mu niekompetencję, a właściwie: brak znajomości funkcji autokorekty w telefonie:
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Choć w Polsce Twitter jest zjawiskiem raczej niszowym, to w Stanach jest niezwykle popularnym, a przede wszystkim: wpływowym serwisem. Tweety prezydenta Trumpa są przedmiotem ogólnonarodowych analiz i zainteresowania mediów. Brak dostępu do nich - co jest konsekwencją nałożonej blokady - może być zatem uznany za swoisty rodzaj cenzury.
Pan Gu jest jedną z osób, które zdecydowały się pozwać Donalda Trumpa za blokowanie użytkowników. Ma to naruszać, jak argumentują powodowie, pierwszą poprawkę do amerykańskiej konstytucji:
Kongres nie ustanowi ustaw wprowadzających religię lub zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych; ani ustaw ograniczających wolność słowa lub prasy, lub naruszających prawo do pokojowych zgromadzeń i wnoszenia do rządu petycji o naprawę krzywd.
Jak twierdzą powodowie, konto Donalda Trumpa na Twitterze stanowi nowoczesne forum debaty publicznej, umożliwiając zapoznanie się z poglądami i oświadczeniami prezydenta, a także dyskusję z innymi użytkownikami serwisu. Blokowanie użytkowników uniemożliwia udział w takiej debacie. Choć pozew dotyczy wyłącznie formalnie prywatnego konta @realDonaldTrump, to jego autorzy wskazują, że Dan Scavino - dyrektor odpowiedzialny za serwisy społecznościowe Białego Domu - określił tweety publikowane za pomocą tego konta jako „oficjalne oświadczenia prezydenta”.
Twitter czy Facebook to współczesne miejsca publiczne - i należy do nich stosować podobne reguły
Choć podstawy traktowania serwisów społecznościowych jako forum publicznego jeszcze do niedawna wydawały się niezbyt dobrze udowodnione, to sytuacja ta mieniła się - przynajmniej w USA. Sąd Najwyższy wydał niedawno orzeczenie (sprawa Packingham przeciwko Karolinie Północnej), w którym serwisy takie uznano za „współczesne rynki miejskie”, a Twittera uznano za świetne narzędzie do bezpośredniego kontaktu wyborców z ich reprezentantami.
Nie powinno zatem nikogo zdziwić, jeśli sąd uzna, że rzeczywiście blokowanie na Twitterze może stanowić naruszenie praw obywatelskich. O ile jednak jest to teza raczej niezbyt kontrowersyjna w przypadku urzędującego prezydenta, o tyle większe wątpliwości będzie budzić to, kto w takim razie ma prawo do blokowania nielubianych użytkowników. Ale czy to da się w ogóle określić za pomocą przepisów?
W każdym razie - przed następnym założeniem bana niechcianemu użytkownikowi serwisu społecznościowego zastanówcie się, czy sami nie zostaniecie pozwani.