Niemal równo dwadzieścia osiem lat temu, 29 listopada 1990 roku, zniesiono zakaz, powszechnie znany jako „poranna prohibicja”. W październiku 1982 roku rząd powiedział „dość” i zakazał sprzedaży napojów o zawartości alkoholu większej niż 4,5% przed godziną 13. Symboliczna decyzja generała Jaruzelskiego miała wyjść naprzeciw „rozpiciu” polskiego społeczeństwa i ograniczyć spożycie alkoholu. Niestety, tak jak dzisiejsi politycy, komuniści patrzyli na gospodarkę w ujęciu statycznym, nie dynamicznym. Nie uwzględnili zmian, które nastąpią na skutek ich reform, a których zdecydowanie nie chcieli.
Jest to w pewien sposób znamienne, bo gdy celebrujemy rocznicę zniesienia jednej prohibicji, wkradła się nam druga. 30 stycznia 2018 roku, prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację ustawy „o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi”, którą opinia publiczna okrzyknęła mianem małej prohibicji.
Przypomnijmy – powstała możliwość wprowadzenia zakazu sprzedaży alkoholu od 22 do 6 rano, ale na poziomie gminnym, nie centralnym. Wiele miast i gmin zdecydowało się poprzeć ten pomysł – min. Wrocław, Olsztyn, Nowy Sącz, Tarnów czy Bytom.
Nie bez powodu wspomniałem o konsekwencjach, których władza i wówczas i teraz nie przewidziała. Prohibicja z 1982 roku spowodowała wzrost konsumpcji piwa rano, do tego szerzej i na większą skalę zaczęli działać bimbrownicy. Spopularyzowały się też tzw. „meliny”, a w ogólnym rozrachunku spożycie alkoholu wręcz wzrosło.
Kontr-efekty nowej ustawy również widoczne są już gołym okiem. Przykładowo w Olsztynie pojawił się pomysł, aby sklep monopolowy przekształcić na tzw. imprezę zamkniętą. Właściciel sklepu sprzedaje bilety, które następnie przy nabyciu piwa odlicza od rachunku. Piwo oczywiście musi otworzyć, w końcu na takich imprezach powinno wypić się je od razu… Jednak zupełnie przypadkowo przy wyjściu znaleźć można kapslownicę i kapsle.
Ludzka kreatywność w tym zakresie bywa zaskakująca, a próba zwalczania problemów społecznych „ustawowo” często może kończyć się jak gaszenie pożaru benzyną. W Polsce takie zakazy, być może przez presję społeczną, być może przez mniejszą skalę problemu, są i tak bardzo łagodne, gdy porównamy je z krajami skandynawskimi. Dobrym przykładem będzie tutaj Szwecja – jedna, państwowa sieć sklepów monopolowych, punktów sprzedaży w całym kraju jest mniej, niż w samym Krakowie. Restrykcyjne godziny otwarcia, limity ilościowe – i faktycznie przynosi to ostatecznie pewne wymierne skutki społeczne. Jeżeli przyjrzymy się danym statystycznym okaże się, że faktycznie, mniej osób pije tam alkohol w ogóle, a ci którzy piją, wypijają go średnio mniej. Z drugiej jednak strony procent osób uzależnionych, które mają znaczący udział w tym „torcie” wciąż jest większy niż w Polsce.
Można by więc wyciągnąć wniosek, że chociaż zakazy zniechęcą wielu ludzi i ograniczą wymiar ogólnego spożycia, niestety nie są one skuteczne przeciwko grupie od alkoholu uzależnionej. Pod płaszczem walki z alkoholizmem, po prostu ogranicza się wolność i przeszkadza zwykłym ludziom.