Popcorn, cola czy nachosy już dawno temu stały się nieodłącznym towarzyszem niemal każdego seansu filmowego. Dlaczego jednak pozwoliliśmy sobie wmówić, że to normalne, żeby za popcorn płacić więcej, niż za bilet do kina?
W dzisiejszym cyklu Tomek Laba wybudził się ze śpiączki i poznaje problemy ludzi pierwszego świata, chciałbym poruszyć temat, który bulwersuje mnie od kilku dni ze zdwojoną siłą.
Popcorn w kinie jest zjawiskiem znanym od dziesiątek lat. Mniej więcej w latach 30. ubiegłego wieku w amerykańskich kinach zdobył popularność jako niezwykle tania przekąska podczas seansów. Początkowo właściciele przybytków niechętnie widzieli w swoich budynkach sprzedawców popcornu. Niewidzialna ręka rynku błyskawicznie zweryfikowała taką postawę jako skrajnie nieopłacalną. Już niemal 90 lat temu kina, które nie sprzedawały popcornu, bankrutowały. Prażona kukurydza szybko zaczęła przynosić kinom większe zyski niż sprzedaż samych biletów. W tej kwestii niewiele się zmieniło do dziś. Amerykanie szacują, że tamtejsze kina aż 85% swoich zysków czerpią właśnie ze sprzedaży przekąsek i napojów. Patrząc na ceny tych artykułów w naszych kinach, nie mam wątpliwości, że w Polsce te liczby mogą wyglądać podobnie.
Niemniej jednak czy to normalne, żeby popcorn kosztował prawie dwa razy więcej, niż kosztuje bilet do kina? Odnoszę wrażenie, że pod tym względem właściciele kin traktują widzów jak te przysłowiowe żaby we wrzątku. Powoli, ale systematycznie przyzwyczajają nas do coraz wyższych cen. Niby wszyscy doskonale wiedzą, że wszelkiego rodzaju przekąski stanowią ogromne źródło dochodów kina i z przyzwyczajenia płacą więcej, niż nakazywałby to zdrowy rozsądek. Coś jednak musi być nie tak z tym zdrowym rozsądkiem w przypadku, kiedy za bilet do kina płacę 15 zł, a za najzwyklejszy w świecie zestaw, w którego skład wchodzi popcorn z napojem to koszt około 25 zł. Najlepsze w tym jest to, że koszt wyprodukowania takiego popcornu to zaledwie ułamek ceny, za którą zostaje potem sprzedany. To prawda, że różne kombinacje i promocje w kinach pozwolą nieco zmniejszyć cenę. W dalszym ciągu jednak jest to poziom absurdalny.
Cena popcornu w kinie to definicja słowa absurd
Oczywiście rację będą mieli wszyscy ci, którzy powiedzą, że nikt nikogo nie zmusza do kupowania czegokolwiek, poza biletem. Z drugiej strony nie oszukujmy się, że trzeba wykazać się całkiem sporą asertywnością, żeby odmówić tej przyjemności. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że chyba wszystkie kina połączyły kasy biletowe z kasami barowymi. Do tego liczne zestawy promocyjne czy kupony rabatowe, które pozwolą kupić zestaw przekąsek kilkanaście procent taniej. Pod tym względem współczuję rodzicom, którzy do kina wybierają się z dziećmi. W przypadku czteroosobowej rodziny takie weekendowe wyjście do kina to wydatek nawet kilkuset złotych. W przeciwnym wypadku gratuluję asertywności i umiejętności przekonania kilkulatka do tego, że kupno zestawu z figurką ulubionego bohatera kreskówki jest, lekko mówiąc, mało opłacalne.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego mechanizmu. Gdyby ceny przekąsek byłyby niższe, to z pewnością odbiłoby się na cenach samych biletów. Swoją drogą to bardzo źle świadczy o kondycji całej branży, skoro wielkie multipleksy zarabiają w zasadzie na świadczeniu usług gastronomicznych. Mogłoby się wydawać, że kino powinno zarabiać na wyświetlaniu filmów. Nie pozostaje jednak nic innego, jak każde wyjście do kina traktować jako okazję do trenowania asertywności.