Niemcy wprowadzają zakaz spędzania czasu w przestrzeni publicznej w więcej niż dwie osoby. I to jest dobre rozwiązanie, ale ciągle dalekie od tego, którego brakuje w Polsce – o czym sam miałem okazję się niedawno przekonać, niestety na własnym przykładzie.
Do dwóch osób w przestrzeni publicznej – proponują Niemcy
Portal „krajeniemieckojezyczne.pl” informuje, że kanclerz Niemiec Angela Merkel ogłosiła wprowadzanie restrykcyjnych zasad kwarantanny na obszarze całego kraju.
Kontaktować nie mogą się więcej, niż dwie osoby naraz. Wyjątek stanowią kontakty, które wynikają ze wspólnego pożycia w jednym gospodarstwie domowym, czy też w zakładzie pracy, szpitalu, na koniecznych zakupach, et cetera.
Wprowadzony Kontaktverbot trwać ma przez co najmniej dwa tygodnie. Co ważne, nie jest to gorąca prośba kanclerz, a obowiązujące prawo, którego łamanie oznacza możliwość ukarania grzywną.
Ograniczenie do dwóch osób w przestrzeni publicznej to jednak i tak za dużo. Przekonałem się o tym sam, bezmyślnie twierdząc, że koronawirus mi nie grozi.
Zakaz kontaktu więcej niż dwóch osób to dobry pomysł
Kuba stwierdził, że wszelkie starania i dobra wola rządzących na nic się w kwestii walki z epidemią koronawirusa zdadzą, jeżeli ludzie – mający mniej niż 75 IQ – nie zaczną w końcu myśleć i stosować się do elementernych zasad.
To prawda, o czym sam – na swoim własnym przykładzie – miałem szansę się niedawno przekonać. Oczywiście uważam siebie za osobę dysponującą ilorazem inteligencji wyższym, niż rzeczone 75, ale wczoraj również wykazałem się zupełnym brakiem rozsądku.
Kwarantanna domowa każdemu daje się we znaki, a spędzanie większości czasu w czterech ścianach u większości ludzi wyzwala pewną frustrację. Tak też stwierdziłem, że zabiorę dziewczynę na spacer. Nie mieliśmy kontaktu z osobami zakażonymi, a nawet kontaktu z osobami, które są podejrzane o kontakt z osobami, które mogły mieć kontakt z kimś, kto jest zarażony. I tutaj popełniliśmy pierwszy błąd.
Odludne miejsca wcale nie są odludne. Zapamietajcie
Oczywiście jesteśmy ludźmi rozsądni więc od razu uznałem, że przecież nie będziemy włóczyć się po galeriach, parkach pełnych ludzi, czy centrach miast.
Wymyśliłem, że idealnym miejscem na epidemiczny spacer będzie rezerwat „BEKA” (co było drugim błędem). Jest to faunistyczny rezerwat, który znajduje się nad zatoką pucką, pomiędzy Osłoninem, a Rewą – albo, żeby było prościej, gdzieś w połowie nadmorskiej drogi, pomiędzy Gdynią, a Władysławowem. Obszar zamknięty, rezerwat przyrody, dojazd samochodem dla osoby, która pierwszy raz chce się tam dostać – bez Google Maps niemożliwy. Idealne miejsce, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza w dobie kwarantanny.
Razem ze mną pomyślało tak jednak kilkanaścioro innych rodaków. Oczywiście nie wzbudziło to w nas żadnego zdziwienia, wszak ominięcie kogoś, mówiąc „dzień dobry”, to nie jest dobrowolna zgoda na zakażenie koronawirusem, prawda? Otóż niestety, trzeci błąd.
Czytając ten tekst pewnie zdziwicie się, że dzielę włos na czworo, ot spacerować każdy może, a chodzi o to, by sobie w jednym pomieszczeniu nie kasłać, prawda? Otóż nie. W z pozoru rozsądnie zaplanowanej krótkiej wycieczce popełniłem trzy istotne błędy, które – powielane przez rodaków – mogą przyczynić się do lawinowego wzrostu zachorowań.
Wishful thinking jako motor napędowy dla społecznej „głupoty”
Po pierwsze, nikt nie może być pewien tego, że nie jest zakażony koronawirusem. Młodzi ludzie, którzy w dużej mierze przechodzą COVID-19 bezobjawowo, w dalszym ciągu mogą zarażać, nawet o tym nie wiedząc. Również „nie wiedząc”, można się od kogoś zarazić. Brak objawów nie równa się niezakażeniu, toteż gdybyśmy ja, czy moja dziewczyna, byli chorzy, moglibyśmy nieświadomie zakazić kogoś, u kogo przebieg ewentualnej choroby mógłby równać się nawet śmierci – szczególnie wespół z wielochorobowością.
Po drugie, wiele ludzi – rozsądnych przecież – myśli, że najbezpieczniej udać się w miejsce jak najbardziej odosobnione. Powoduje to sytuację, gdzie rynki i centra faktycznie są opustoszałe, natomiast w lasach – czy nawet odosobnionych rezerwatach – spacerowiczów nie brakuje. Im bardziej odludne w twoim odczuciu miejsce, Drogi Czytelniku, tym większa szansa, że ktoś już tam jest – i może nawet zaraża.
I w końcu po trzecie, ciężko zdefiniować bezpieczną odległość. W Polsce zwykło się mówić o jednym metrze, organizacje zdrowia apelują o zachowanie półtorametrowego odstępu, natomiast brytyjskie służby apelują o zachowanie aż dwumetrowego dystansu. Są to zalecenia, a każdy bliski kontakt, może – z jakimś prawdopodobieństwiem, choćby znikomym – oznaczać ryzyko zakażenia.
Przecież każdy to wie!
Oczywiście, że nie opisuje tutaj niczego, czego byśmy już wszyscy nie wiedzieli. Jesteśmy przecież rozsądni, a nawet w obliczu epidemii koronawirusa staramy się zachowywać tak, by maksymalnie ograniczyć zarazę.
Wydaje się jednak zarazem, że wszystkim nam przeszkadza swoiste myślenie życzeniowe. Twierdzimy, że skoro utrzymujemy wysoki poziom higieny, jesteśmy odpowiednio zabezpieczeni, siedzimy cały tydzień w domu, to nic się nie stanie, gdy raz w tygodniu pójdziemy na krótki spacer w odosobnione miejsce.
Prawdą jest jednak, ze sugestia by bez powodu nie wychodzić z domu, ma swoje podstawy. Ograniczmy swoje wyjścia jedynie do tych niezbędnych. Do pracy, po zakupy, do apteki. Nic więcej. Relatywizowanie spacerów, czy wyjazdów tym, że przecież są to miejsca położone z dala od cywilizacji, niczemu dobremu nie służy.
Przesadzam? Nie wydaje mi się. Cofnijmy się o miesiąc i przypomnijmy sobie, jak wówczas wyglądało nasze życie. Sam jeszcze dwa dni przed zamknięciem szkół i uczelni twierdziłem, że na takie działania nie ma szans. Dzisiaj mamy sytuację kryzysową, nadzwyczajną – i właśnie nadzwyczajne działania są konieczne. Nawet te bezwzględne.
Dlatego rozwiązania, które maksymalnie ograniczają egzystowanie poza domem, bądź w ogóle tego zakazują, są w obliczu epidemii zasadne. W Polsce są ku temu możliwości prawne, więc zakaz przemieszczania się wcale nie jest taki głupi, skoro społeczeństwo czasem nie jest za mądre.
Nasz system opieki zdrowotnej w ciągu kilku miesięcy nie stanie się nagle niezwykle wydajny, więc większość pracy ku ograniczeniu epidemii należy poczynić oddolnie. Nie wychodźmy z domu – wzorem Chińczyków – nawet na pozornie rozsądne i nieszkodliwe spacery.