Kaczyński i Maja Staśko są jak Ross i Rachel z „Przyjaciół”

Państwo Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (254)
Kaczyński i Maja Staśko są jak Ross i Rachel z „Przyjaciół”

O Rafale Wosiu mam rozgrzebany felieton od pół roku, w międzyczasie próbowałem go nawet zaprosić do rubryki na Bezprawniku (na ten crossover jeszcze poczekacie). I tak jakoś nie mogę tego felietonu skończyć. 

Woświecenie

Streszczę wam tylko jego nagłówek „Rafał Woś jest dziś jednym z najważniejszych polskich publicystów”. Choć chciałbym, żeby to było jasne: nie zgadzam się praktycznie z każdym słowem pisanym czy wypowiadanym przez Rafała Wosia.

Gdy czytam niektóre jego teksty, to ziemniaki najchętniej wychodziłyby mi czwórkami z piwnicy, gdyby nie fakt, że na swoim neoliberalnym, patodeweloperskim, grodzonym osiedlu nie mam nawet piwnicy. Ale Rafał Woś widział na lewicy to, czego nie chciała dostrzec sama Lewica. I gdybym jeszcze napisał te słowa miesiąc temu, pewnie byłbym wizjonerem, który dostrzegł zarazem wizjonerstwo Rafała Wosia.

Dziś Woś w poczuciu tryumfu rozsyła na Twitterze swój felieton dla Gazeta.pl z 2018 roku. „Lewico, czas na współpracę z PiS. Trzeba budować z Kaczyńskim demokratyczny socjalizm”. Bo kreślona przez niego wizja rzeczywistości się ziściła, choć marksistowsko-proletariackie bojówki tarzały się wówczas ze śmiechu, a publicysta znalazł nawet swój własny kącik na stronie „Przeklęte liberalne wysrywy”, gdzieś pomiędzy Leszkiem Balcerowiczem, Kubą Kralką, Ryśkiem Petru i Sławkiem Mentzenem.

Prawo i Sprawiedliwość to lewica

Przez lata na łamach Bezprawnika forsowałem pogląd, że Prawo i Sprawiedliwość to lewica. „Co ty mówisz”, „jak można robić takie fikołki intelektualne”, „pała z doktryn” – wtórowali w komentarzach czytelnicy. Otóż partie polityczne można dzielić na lewicę i prawicę według dwóch kryteriów, pod względem światopoglądowym i gospodarczym. Jeśli dla kogoś oś podziału polskiej polityki jest ważniejsza w tym zakresie czy dwóch panów może wziąć ślub, niż w aspekcie całego systemu monetarno-gospodarczego, to za współpracę w niniejszym artykule już dziękuję, proszę sobie iść poczytać np. o homofobicznych „Przyjaciołach”.

A skoro zostaliśmy już w nielicznym gronie osób patrzących na politykę przede wszystkim przez pryzmat gospodarki, to podelektujmy się teraz truizmami, jaka to z Prawa i Sprawiedliwości lewica. A jest to lewica najbardziej lewicowa. U władzy tak bardzo na lewo jeszcze w odnowionej, demokratycznej Polsce nie było. Jak Leszek Miler ciął podatki, tak Prawo i Sprawiedliwość wprowadza multum nowych, straciło kontrolę nad inflacją, za to w tym kto pieniądze rozdaje obywatelom ściga się już tylko z samym sobą. I planuje kolejne podatki, i kolejne rozdawnictwa.

Ten cały „Nowy ład” to przecież plan, by upupić każdego bogacza, który wyrwał się ponad barierę 4000 złotych na rękę i przesypać to do ostatnich niepiśmiennych z Polski C, by i oni nauczyli się kreślić krzyżyki na kartach wyborczych.

Jeśli tę całą aborcję odrzucimy gdzieś na trzeci plan sporu światopoglądowego, to czym się różni lewicowa influencerka Maja Staśko od Jarosława Kaczyńskiego? Gdyby dodać pare kilo, trochę alergii na kocią sierść i trochę więcej mlaskającego języka to nagle widzimy dokładnie tę samą postać, która operuje tym samym językiem pogardy dla elit.

Dla Kaczyńskiego źródłem całego zła na świecie są bogate elity, i dla Staśko też źródłem całego zła na świecie są bogate elity. Dla Kaczyńskiego celem jest likwidacja Salonu, i dla Staśko celem jest likwidacja Salonu. Dla Kaczyńskiego najwyższą formą obelgi jest słowo „liberałowie”, i dla Staśko najwyższą formą obelgi jest słowo „liberałowie”.

Elektorat Lewicy, któremu tempa nadaje Partia Razem, ze swoją grupą rozczarowanych życiem półbezrobotnych humanistów, jest niczym innym jak lepiej wykształconym elektoratem Prawa i Sprawiedliwości, który ktoś ironicznie przeniósł na rondo w centrum dużego miasta.

Wracając jeszcze na moment do „Przyjaciół”. Kaczyński i Staśko są jak Ross i Rachel, którzy szukali się wzajemnie zaskakująco długo.

Piękna to jest miłość i kompletnie oczekiwana

Jak Rafał Trzaskowski dowiedział się wczoraj o sojuszu PiS-u z Lewicą, to z wrażenia upadły mu na podłogę pałeczki od sushi wraz z kawałkiem lekko nieświeżonego nigiri.

Platformerski twitter grzmi od wczoraj o zdradzie demokracji co jest trochę zabawne, bo Platforma Obywatelska jest w tej historii intelektualistą-impotentem, w środku głębokiego kryzysu życiowego, łysiejąca, z brzuszkiem, z brudnymi paznokciami, bezrobotna od 7 lat, która całymi dniami snuje się po domu czytając książki po łacinie, wygrażając Bogu jak bardzo jest nierozumiana. I z wielkim zaskoczeniem nakrywa pewnego dnia swoją żonę w łóżku z pracownikiem fizycznym z parteru.

Osobiście mariażem politycznym PiS-u z Lewicy nie tylko nie jestem zaskoczony, ale wręcz uważam, że jest to esencją demokracji. Może niezbyt rozsądni, ale jednak liczeni w milionach ludzie, zdecydowali się powierzyć Lewicy swoje głosy i wysłać do Sejmu jako delegację ich interesów. Czemu więc partia pozakoalicyjna nie może dogadywać się z rządem, jeśli może na tym ugrać swoje interesy programowe? Bo tak lata temu chciał robić Kukiz czy Korwin, ale lewicowcy wyzywali ich od zabójców demokracji? Nie, to za słaby argument, ponieważ hipokryzja jest naturalnym elementem ideologii lewicowej.

Oczywiście w całej tej dyskusji można rozmawiać co będzie pierwsze: Kaczyński zrobi dzieciaki od sojowego latte w wała czy też dzieciaki same pożrą się między sobą, bo aktualny stan intelektualnej debaty na lewicy jest taki, że gdzie dwie osoby tam siedem opinii i piętnaście wzajemnych zarzutów o dyskryminację na jakimś gruncie. Wszystko więc wraca do normy, Kaczyński rozgrywa, Staśko przegrywa, Budka dogorywa.