Gdy Tomasz Sakiewicz i środowisko Gazety Polskiej biorą się za tworzenie nowoczesnych rozwiązań, możemy być pewni, że dostaniemy coś cudownego, na co nie zasłużyliśmy. Tak właśnie jest z najnowszym polskim prowolnościowym portalem społecznościowym – Albicla.
Ależ się wylał hejt zazdrośników! Dopiero co Albicla (czy jakoś tak; pardon, ale jeszcze nie zapamiętałem nazwy) ruszyła, a już stado finansowanych przez Facebooka, Twittera, YouTube’a i Pornhuba hejterów odsądza od czci i wiary ojca tego rozwiązania, Tomasza Sakiewicza. Tymczasem nareszcie jako Polacy mamy powód do dumy. Oczywiste jest to, że tak jak nie od razu Kraków zbudowano, tak też niemożliwe jest natychmiastowe technologiczne przeskoczenie tworzonego za miliardy dolarów i sponsorowanego przez żydowskie rody Facebooka. Ale początek jest więcej niż obiecujący!
Albicla ma wiele atutów, których nie uświadczymy w żadnym innym zakątku sieci. Najważniejsi w każdym portalu społecznościowym są ludzie. Podoba mi się pomysł twórców Albicli, że zakazane jest używanie pseudonimów i „podszywek”. Doświadczenia z innych portali pokazują, że najczęściej to ludzie pozornie anonimowi zaniżają poziom debaty. Jednocześnie nowy polski twór przyciągnął już sławy. Możliwość interakcji z Janem Pawłem II, Ryszardem Kapuścińskim, oraz Marcinem Najmanem, którzy już zaufali Albicli (nie wiem, czy właściwie odmieniam), powoduje, że możemy spotkać się z legendami, dotychczas tak odległymi. Czy Facebook umożliwia spytanie świętego Jana Pawła II o to, jak podoba mu się pontyfikat Franciszka? Czy na Twitterze możemy zapytać Ryszarda Kapuścińskiego o to, kiedy napisze kolejną książkę? Czy wreszcie gdziekolwiek możemy zapytać Marcina Najmana o… a nie, to akurat zły przykład.
Na podziw zasługuje otwarcie twórców na uwagi użytkowników. Zarazem udowodniono, że rzeczywiście nie ma mowy o jakiejkolwiek cenzurze. Niech bowiem ktokolwiek znajdzie inny serwis społecznościowy, w którym użytkownicy mogą umieścić obraźliwe posty na tablicy twórcy i są one widoczne dla wszystkich. Docenić należy też pełną transparentność. Pseudospecjaliści od bezpieczeństwa z Zaufanej Trzeciej Strony zaczęli utyskiwać, że można było bez trudu pobrać bazę użytkowników serwisu. A to przecież dowód na to, że twórcy portalu nie mają nic do ukrycia. Użytkownicy, skoro planują zachowywać się kulturalnie, też nie powinni.
Wielu czepialskich zaczęło już, rzecz jasna – w skrajnie złośliwy sposób – wczytywać się w regulamin nowego serwisu. Znaleźli się znawcy! Po co w ogóle czytać regulamin? Przecież nikt nie czyta regulaminów! Nagle zaczęliście?
Poza tym jakoś regulaminu Facebooka niemal nikt z krytykantów nie dyskredytuje, a ten Albicli momentami żywcem przypomina postanowienia cyfrowego giganta. Ba, w punkcie 36 nawet jest hiperłącze do facebookowej strony (ten drobny błąd oczywiście twórcom Albicli należy wybaczyć).
Teraz wam się włączyła ochrona danych osobowych?
Niektórzy uwzięli się na to, że administrator Albicli zastrzegł sobie prawo udostępniania danych osobowych podmiotom współpracującym z nim marketingowo. Ale w czym problem? Żałujecie polskiemu przedsiębiorcy, by sprzedał wasze dane? Sami się sprzedajecie za puszkę coli. A teraz nagle włączyła wam się ochrona danych osobowych. Inni z kolei narzekają na to, że na stronie działa masa skryptów, które służą przesyłaniu danych do Google. A to przecież dowód na brak małostkowości twórców nowego portalu – z jednej strony bowiem Albicla stworzona została w ramach buntu przeciwko największym cyfrowym potęgom świata, a z drugiej potrafi z nimi współpracować.
Podobnie niezasadna krytyka związana była z zakładaniem kont w serwisie. Tłum się oburzył, że długo trzeba było czekać na dokończenie rozpoczętej rejestracji. Ale tak to już bywa, gdy chce się tworzyć historię i zostać jednym z pierwszych użytkowników przyszłego potentata na rynku social media. Długo trzeba czekać na nowe Air Maxy, na szczepionkę na koronawirusa, ba – długo się czekało przed pandemią w kolejce do warszawskiej naleśnikarni. To i na możliwość tworzenia treści na Albicli też trzeba; logiczne. I świadczy o sukcesie portalu, a nie o porażce.
Oczywiście każdy portal społecznościowy ma swoich zwolenników oraz przeciwników. Nie kwestionuję też prawa do krytykowania niektórych rozwiązań. Warto jednak odróżniać konstruktywną krytykę od niemerytorycznego hejtu. Tym bardziej, że znaczna część negatywnie usposobionych osób zdaje się po prostu zakładać, że Polak nie potrafi i wszystko co polskie musi być gorsze od tego co amerykańskie.
Moim zdaniem portal Tomasza Sakiewicza ma tylko jedną wadę. Otóż za miesiąc nikt na niego nie będzie wchodził. Włącznie z Sakiewiczem.