Obecnie mamy w Polsce bardzo dziwną sytuację. Reżim typowy dla stanów nadzwyczajnych funkcjonuje bez wprowadzenia któregokolwiek z nich. Ten swoisty „stan zwyczajny” utrzymywany jest z jednego powodu – wyborów prezydenckich. Teraz Jarosław Kaczyński twierdzi, że przesunięcie wyborów byłoby niezgodne z Konstytucją ponieważ nie zachodzą przesłanki wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Tyle tylko, że to nieprawda.
Przesunięcie wyborów jest koniecznością, jednak prezes Prawa i Sprawiedliwości uważa że nie ma ku temu konstytucyjnych przesłanek
Na temat samych tegorocznych wyborów prezydenckich i ich terminu napisano już chyba wszystko co dało się napisać. Nie da się ukryć, że sam zamysł powszechnego głosowania korespondencyjnego w normalnych warunkach byłby krokiem w dobrą stronę. Gdybyśmy mieli na wprowadzenie takiego rozwiązania dostatecznie dużo czasu, być może nawet by się udało.
Problem w tym, że nie mamy tego czasu. A ściślej mówiąc: nie mamy infrastruktury pozwalającej na przeprowadzenie wyborów w takiej formie. Rozdysponowanie zestawów wyborczych po wszystkich obywatelach to jeszcze pół biedy. Prawdziwym problemem jest ich odebranie i przekazanie właściwym komisjom.
Samo to byłoby kłopotliwe – a tu trzeba jeszcze dołożyć dbałość o to, żeby nikt po drodze się nie zaraził i przez to nie umarł. Prowizorka niestety nawet przy dobrych chęciach nie daje rezultatu – o czym świadczy chociażby smutny przykład szkoły z TVP.
Tymczasem Jarosław Kaczyński, wszechwładny szeregowy poseł, przekonuje w wywiadzie dla Polskiego Radia, że jakiekolwiek przesunięcie wyborów prezydenckich byłoby sprzeczne z Konstytucją. Wie oczywiście, że to da się niby zrobić zgodnie z prawem – ale trzeba by wprowadzić któryś ze stanów wyjątkowych. Gdyby to się stało, to nie miałby swoich wyborów. Te z mocy prawa uległyby przesunięciu. W związku z tym uparł się, że nie ma przesłanek by taki stan teraz wprowadzić. Tylko czy aby na pewno?
To „stan zwyczajny” stanowi rażące naruszenie Konstytucji, nie wprowadzenie teraz stanu klęski żywiołowej
Art. 228 Konstytucji przewiduje, że któryś z trzech stanów wyjątkowych wprowadza się „w sytuacjach szczególnych zagrożeń, jeżeli zwykłe środki konstytucyjne są niewystarczające„. W przypadku epidemii koronawirusa w grę wchodziłby rzecz jasna stan klęski żywiołowej. Wprowadza się go „w celu zapobieżenia skutkom katastrof naturalnych lub awarii technicznych noszących znamiona klęski żywiołowej oraz w celu ich usunięcia„. Epidemia jak najbardziej jest katastrofą naturalną.
Warto się w tym momencie zastanowić, czy obowiązujący „stan zwyczajny” aby na pewno opiera się o „zwykłe środki konstytucyjne”. Tutaj można by mnożyć przykłady, że obecny stan prawny łamie Konstytucję na każdym kroku.
Ograniczenia przemieszczania się właściwie balansują na granicy zakazu opatrzonego serią wyjątków. Tymczasem art. 52 ust. 1 przewiduje, że „Każdemu zapewnia się wolność poruszania się po terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz wyboru miejsca zamieszkania i pobytu„. Warto zauważyć chociażby, że to prawo nie obejmuje osób niepełnoletnich.
Art. 53 ust. 2 zakłada między innymi swobodę uzewnętrzniania swoich praktyk religijnych, także publicznie. Uczestniczenie w obrzędach religijnych jest przecież także naszym konstytucyjnym prawem. Obowiązujące w „stanie zwyczajnym” restrykcje godzą także w wolność zgromadzeń, przewidzianą przez art. 57 ustawy zasadniczej.
Choć może to wielu zdziwić, zgodnie z Konstytucją władza zwierzchnia należy do narodu a nie do Jarosława Kaczyńskiego
Oczywiście, bardzo szybko ktoś dostrzeże przy tych przepisach prawny wytrych w postaci kompetencji władzy ustawodawczej do doprecyzowania szczegółów za pomocą ustaw. Jest tylko jeden problem – w postaci art. 31 ust. 3 Konstytucji. Zgodnie z tym przepisem ograniczenia konstytucyjnych praw i wolności, owszem, mogą być ustanawiane w drodze ustawy gdy jest to niezbędne do ochrony zdrowia publicznego – ale wciąż „ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw„.
Jeśli rządzący muszą naruszyć istotę któregoś z konstytucyjnych praw i wolności, może to zrobić – pod warunkiem, że wprowadzi stan wyjątkowy. „Stan zwyczajny” utrzymywany sztucznie, z przyczyn czysto politycznych, takiej możliwości nie pozostawia. Skoro zaś już teraz można śmiało przypuszczać, że do takich posunięć doszło, to jak najbardziej istnieją przesłanki do ogłoszenia stanu klęski żywiołowej na terenie całego kraju. Co z kolei oznacza przesunięcie wyborów prezydenckich z mocy prawa.
Na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednym, bardzo często pomijanym, przepisie Konstytucji. Zgodnie z jej art. 4 ust. 1 „władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu„. Nie do Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem wyniki sondaży są bardzo jasne. Naród, niezależnie do tego, do którego elektoratu ankietowany by należał, uważa, że przesunięcie wyborów jest koniecznością.
Jeśli nie przesunięcie wyborów, to może wydłużenie Andrzejowi Dudzie kadencji niczym Władimirowi Putinowi?
Tymczasem Onet podaje, że obóz rządzący wpadł na kolejny pomysł jak ratować władzę. Wystarczy bagatela przedłużyć kadencję Andrzeja Dudy do lat siedmiu. Teoretycznie nie mógłby później ubiegać się o reelekcję. Realnie szanse przegłosowania takiego rozwiązania można śmiało określić jako żadne. Prawo i Sprawiedliwość nie ma większości konstytucyjnej. Więc po co w ogóle sugerować tak absurdalne rozwiązanie?
Najprawdopodobniej jest to tylko kolejna „wrzutka” mająca omamić opinię publiczną. Ot, polityczny teatr, który ma sprawić, że uwierzymy, że Andrzej Duda to jedyny prezydent na trudne czasy nieuchronnego kryzysu. Taka jest zresztą obowiązująca narracja obozu rządzącego. Warto zadać sobie pytanie: czego oni się tak bardzo boją, że z dnia na dzień robią się coraz bardziej zdesperowani?