Nie jest tajemnicą, że w Chinach działa rozbudowany system teleinformatyczny, mający na celu monitorowanie obywateli. Mało kto jednak wie, że wyniki tej permanentnej obserwacji odzwierciedlają rankingi, mające wpływ na życie zarówno monitorowanego, jak i jego rodziny.
Social Credit System — system kredytu społecznego
Od jakiegoś czasu w sieci cyklicznie pojawiają się artykuły o chińskim „Social Credit System”, czyli systemie kredytu społecznego. System został uruchomiony już w 2012 roku i ma na celu poprawę komfortu życia osób „zaufanych”, karząc zarazem tych „niezaufanych”. Co ważne, dotyczy on zarówno osób fizycznych, jak i osób prawnych.
Finalna ocena obywatela wyliczana jest na podstawie kilku składowych, ujętych wyjątkowo ogólnie. Po pierwsze badana jest historia kredytowa obywatela. Wpływ na nią ma terminowość płacenia rachunków i spłaty długów. Kolejnym czynnikiem są wszelkie informacje osobiste. Znajdują się wśród nich takie elementy jak poziom wykształcenia, karalność, historia zatrudnienia i wiele, wiele innych.
Najbardziej kontrowersyjnymi sferami, w które zagląda Chińczykom władza, są upodobania i nawyki. Tutaj katalog otwiera się tak szeroko, że podejrzewam, iż sami administratorzy systemu nie wiedzą, co chcą zdobyć. Badana jest m.in. aktywność w mediach społecznościowych (łącznie z publikowanymi treściami), czas aktywności w sieci, ale także historia zakupów on-line, odwiedzane miejsca czy nawet tak prozaiczne – wydawałoby się – sprawy jak stosowanie się do przepisów ruchu drogowego.
Monitorowanie aktywności w mediach społecznościowych nie zamyka się ponadto na konkretnym, monitorowanym obywatelu. Podobno wystarczy, aby któryś ze znajomych napisał niestosowny komentarz pod treścią wrzuconą przez obserwowanego, a ten drugi zyska ujemne punkty.
Chcesz mieć szybki internet? Zachowuj się odpowiednio!
Cały chiński system kredytu społecznego jest zatem ogromną bazą danych, w której obywatelom przyznaje się punkty, będące również oceną. Nietrudno się domyślić, że wpływ na ostateczną notę mają zarówno działania, zwyczaje i nawyki pozytywne, jak i te, których władza nie pochwala.
Katalog nagród i kar również jest obszerny. Co ciekawe jednak Chińczycy zaakceptowali tę swoistą „grywalizację”, traktując liczbę uzyskanych punktów nierzadko jako powód do chwalenia się i autoklasyfikacji do lepszej czy gorszej grupy społecznej.
Poza tym wysoka liczba punktów oznacza pewne udogodnienia dzięki zwiększeniu wiarygodności. Wynik powyżej 650 punktów oznacza dostęp do stref VIP czy wypożyczenie samochodu bez kaucji. Liczba zdobytych punktów ma także wpływ na dostępność szkół czy uczelni — i to nie tylko dla monitorowanej jednostki.
23 miliony obywateli
Niewystarczająca liczba punktów na koncie kredytu społecznego skutkuje m.in. problemami z wysłaniem dzieci do szkół, żłobków czy z uzyskaniem kredytu. Osoby niegodne zaufania będą także miały wolniejszy internet (sic!), a także ograniczony wstęp do wielu lokali. Osoby ze słabym ratingiem ponadto mają lub będą miały problem z wyjazdem za granicę, a także ze znalezieniem pracy czy mieszkania. Mowa tutaj o około 23 mln obywateli.
System kredytu społecznego pozwoli także na odejście od manualnego zbierania szczegółowych danych o obywatelach, ubiegających się o pracę w zawodach, wymagających nieposzlakowanej opinii. Niski status wyklucza bowiem podjęcie pracy w niektórych profesjach, w skład których wchodzą zawody prawnicze, dziennikarskie czy praca w urzędach.
Trzeba też jasno podkreślić, że z rządowej bazy danych korzystać może wiele podmiotów, również niepaństwowych, toteż obywatel z niskim ratingiem nie ma jak ukryć swojej niskiej oceny.
Jeżeli wydaje się Wam, że powyższy scenariusz — rodem z Black Mirror — jest jedynie wyjątkiem na mapie świata, to muszę Was zaniepokoić. Podobne systemy istnieją w Chile, Niemczech, Rosji, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych czy Wenezueli. W praktyce podobnie działające rozwiązania znaleźć można niemalże w każdym miejscu na świecie, a nawet i w Polsce.
Jest coraz więcej przykładów na to, że danymi można manipulować i mogą one pomagać w manipulowaniu. Służą choćby do znakomitej identyfikacji konkretnych grup docelowych oraz precyzowania ich potrzeb i oczekiwań w polityce, biznesie czy rozrywce, ale kto wie, w którą stronę ewoluuje kolejne ich zastosowanie. – mówi Michel Paulin, CEO w OVHcloud – Weźmy na przykład popularny ostatnio temat oceniania ludzi w aplikacjach, czy przyznawania im różnych bonusów na podstawie tych ocen – niektóre kraje się przed tym bronią, inne nie.
A co na to RODO?
Oczywiście ironizuję, bo RODO jest rozporządzeniem, które obejmuje jedynie Europejski Obszar Gospodarczy (i oczywiście Unię Europejską per se), więc na pewno nie Chiny. Warto jednak zadać sobie pytanie — czy zbieranie tak wielu danych i przetwarzanie ich w niczym nieograniczonym zakresie byłoby w Polsce legalne?
Zanim zajrzymy w treść słynnego już RODO, warto zauważyć, że ochrona prywatności zawarta jest w wielu katalogach praw człowieka (i praw obywatelskich). Wskazać tu można zarówno Powszechną Deklarację Praw Człowieka, Konwencję o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, a nawet naszą Konstytucję RP. Najprecyzyjniej o ochronie danych osobowych wyraża się art. 8 Karty Praw Podstawowych UE.
Stanowi on wprost o konieczności ochrony danych osobowych, a obywatel ma mieć wpływ na ten proces, łącznie z prawem do sprostowania i — jeżeli jest to możliwe — usunięcia przetwarzanych danych.
Profilowanie informacji o obywatelach zgodnie z RODO
Motywy, które wskazuje w RODO unijny prawodawca, określają, że dane osobowe powinny być zbierane w ograniczonym, prawnie uzasadnionym celu, a także co do zasady za zgodą.
Unijny prawodawca, regulując dokładnie zakres, cel i podstawę prawną przetwarzania danych osobowych, skrzętnie jednak omija zagadnienie przetwarzania danych osobowych przez organy państwa, jeżeli jest to uzasadnione interesem publicznym. Oznacza to, że zbieranie danych o obywatelach, nawet poprzez profilowanie, mogłoby być co najwyżej działaniem praeter legem (czyli obok prawa) w stosunku do RODO, ale nie działaniem sprzecznym z przepisami.
Takie profilowanie i rejestrowanie danych osobowych jest w pewnych sferach wykorzystywane na przykład poprzez rejestry osób skazanych czy sprawców wykroczeń, a także wielu innych. Warto jednak przypomnieć, że Chińczycy nie dość, że zbierają dane o obywatelach — wchodząc im w życie prywatne — to także udostępniają je podmiotom prywatnym.
Pytanie brzmi, czy przejść nad czymś takim do porządku dziennego, czy jednak starać się walczyć o prywatność danych i zachowanie zasad etycznych – zastanawia się Michel Paulin. – A jeśli pójdziemy o krok dalej i np. dane dotyczące zdrowia będą mogły być wykorzystywane przez potencjalnych pracodawców do oceniania, czy dana osoba nada się do pracy? Możemy wyobrazić sobie sytuację, w której tylko na podstawie takiej analizy ktoś może odpaść z rekrutacji, zanim w ogóle zaprezentuje swoje kompetencje. Takie narzędzia oczywiście mogą też być przydatne, ale tylko przy odpowiednich regulacjach prawnych i jeśli wszystkie osoby, których będą dotyczyć, będą tego świadome.
System kredytu społecznego w Polsce
To, że państwo polskie nie prowadzi systemu, mającego na celu ocenianie obywateli, nie oznacza, że podobne systemy komercyjne nie istnieją. Nie jest tajemnicą, że na rynku funkcjonuje szereg rejestrów dłużników, od których faktycznie wiele zależy.
Przykładowo, obywatel, co do którego dane z Biura Informacji Kredytowej wskazują, że nie potrafi spłacać swoich zobowiązań, może nie dostać kredytu, czy otrzymać go na mniej korzystnych warunkach. Podobne profilowanie prowadzi się m.in. w ramach przedsiębiorstw ubezpieczeniowych, na przykład co do historii pojazdów (w wypadku ubezpieczenia komunikacyjnego) czy zdarzeń na drodze.
Powyższe są jednak działaniami zawsze opartymi na prawie i wyrażonej w oczywisty sposób zgodzie. Chińczycy już dawno temu przekroczyli granicę, wydawać by się mogło nieprzekraczalną, wprowadzając zunifikowany system, który zbiera absolutnie wszystko, gromadząc to w gigantycznej bazie danych, z której informacje pobierać może niezliczona liczba podmiotów.
Mam nadzieję, że nigdy nie pójdziemy w tę stronę. No, chyba że chcemy, by wizja przedstawiona w 1949 roku przez Georga Orwella w końcu faktycznie się ziściła — w najczystszej formie.
Tekst powstał we współpracy z OVHcloud.